Tu trenują i z miasta, i z gminy…

31 Sierpień 2013
Bywało, że chłopak z miasta trenował z dziewczyną z gminy, sparowali ze sobą nierzadko zupełnie na serio, a i ostrych słów sobie nie żałowali, ale nagle coś się zmieniało i stawali się nierozłączni…

MIESZKAM W… ZATONIU, PRACUJĘ W… ZIELONEJ GÓRZE

- Spotykamy się w centrum miasta, niedaleko dworca PKP, przy Dworcowej, nie szukałeś lokalu na terenie gminy czy klub w mieście był bardziej naturalnym kierunkiem?
Bogumił Połoński, kickboxingu mistrz - Zawsze trenowałem w Zielonej Górze, byłem związany z Gwardią Zielona Góra. Szukałem takiego lokalu od trzech lat. Szczerze mówiąc, marzyłem o lokalu z dobrym dojazdem, przy wszystkich węzłach komunikacyjnych, bo sam przez lata mordowałem się dojazdami na treningi i do pracy ze wsi do miasta. Więc kiedy udało się pozyskać ten lokal, to długo się nie zastawialiśmy. Włożyliśmy w to miejsce wiele pieniędzy i pracy, pomagali też ludzie dobrej woli. Naprawdę, udało się nam doprowadzić to miejsce do niezłego stanu, z którego jestem bardzo dumny.

- Mieszkasz w Zatoniu od lat, pracujesz w Zielonej Górze, czy bardziej czujesz się  zielonogórzaninem, czy mieszkańcem Zatonia?
- Nie chciałbym tego tak dzielić, ja nie czuję różnicy. Wychowałem się w Zatoniu i zawszę będę z tą wsią związany, z miastem wiąże się cała moja edukacja i sportowa kariera. Byłem  wychowywany przez mamę, zresztą w domu, w którym mama też się wychowała. Później mama wybudowała dom i tam razem z bratem się przeprowadziliśmy i mieszkamy do dzisiaj. Chyba po mamie odziedziczyłem zawziętość. Od zawsze, zawodowo, jestem związany z Zieloną Górą. Po szkole byłem zatrudniony w firmach ochroniarskich, uczyłem w szkole policealnej, w 2005 założyłem klub, jednocześnie byłem czynnym zawodnikiem.

- Jak jesteś kojarzony w Polsce i światku sportowym, jako człowiek z Zatonia?
- Bardziej jako gość z Zielonej Góry. Zielona Góra, w pewnym momencie, była w sensie globalnym drugim ośrodkiem kickboxingu na świecie. Mówimy tu o pretendentach do tytułów zawodowych mistrzów świata i Europy. Nawet biorąc pod uwagę ilość samych trenujących tu zawodników, byliśmy potęgą. Niestety, dawno się to zmieniło.

-  Czy zielonogórska siedziba klubu skutkuje naturalną przewagą ilościową sportowców z miasta?
- Przez klub przewija się kilkaset osób rocznie. Wiele osób jest z miasta, myślę że ponad połowa, jednak często jest tak, że osoby z mniejszych miejscowości mają więcej motywacji. Z  gminy mamy przecież utalentowanych zawodników i zawodniczki, np. Kinga Szlachcic, siostry Glaisner, Paulina Łukomska, to wszystko osoby przyjezdne, z gminy lub okolicznych miejscowości. A skoro tak pytasz o proporcje gminno-miejskie w moim klubie, to teraz ciebie zaskoczę…

- Czekam w takim razie na niespodziankę?
- Bywało, że chłopak z miasta trenował z dziewczyną z gminy, sparowali ze sobą  nierzadko zupełnie na serio, a i ostrych słów sobie nie żałowali, ale nagle coś się zmieniało i stawali się nierozłączni, nawet narzeczeńską parą. To bardzo sympatyczne momenty.

- Jesteś za połączeniem miasta z gminą?
- Dla mnie granicy nie ma już teraz. Moje wewnętrzne przekonanie jest takie, że chciałbym by wieś zachowała swój charakter. Oczywiście, sądzę, że kiedyś to połączenie i tak nastąpi. Najlepiej jakby zdecydowali o tym sami mieszkańcy.

- W czasie tegorocznej gali wręczania miejskich stypendiów dla sportowców, jako jedyny trener zrewanżowałeś się prezydentowi Kubickiemu symbolicznym prezentem.
- Chciałem mu jakoś podziękować, bo prezydent Janusz Kubicki to fajny, uczciwy człowiek, który działa na korzyść miasta. Pamiętam, że jak się dowiedział o naszym klubie, to kupił nam pełnowymiarowy, profesjonalny bokserski ring. Jest nam przychylny, docenia ludzi zaangażowanych. Byłbym nieuczciwy, jakbym nie powiedział także o wójcie, który obiecał objąć opieką naszych najzdolniejszych zawodników, w tym dziewczyny z gminy.

- Dziękuję.
Krzysztof Grabowski