M. Zalewski: - To życie podyktuje najlepsze rozwiązania
- Gratuluję wyboru na pierwszego przewodniczącego zarządu dzielnicy Nowe Miasto. Świętował pan ten historyczny moment?
Mariusz Zalewski: - Każdy tego typu sukces jest źródłem wewnętrznej satysfakcji. Ale tym razem nie świętowałem. Być może dlatego, że już wiele razy zmierzałem się z wyborczym wyzwaniem i zdążyłem nabrać dystansu, również do własnych sukcesów. Doskonale wiem, że ich głównym źródłem jest wola wyborców, bo to oni decydują o losie polityków. Przy okazji, chciałbym podziękować wszystkim tym, którzy mi zaufali i poparli moją kandydaturę podczas ostatnich wyborów do rady miasta.
- Nawet nie był pan z żoną na kolacji, takiej przy świecach?
- Tego typu formy świętowania pozostawiam wyłącznie dla sfery prywatnej. Co nie znaczy, że małżonka nie cieszyła się z mojego dobrego wyniku wyborczego i wyboru na przewodniczącego zarządu dzielnicy.
- W zarządzie zasiada jeszcze jedna osoba, Sebastian Jagiełowicz, który jednocześnie jest radnym dzielnicy. Ta kolegialna formuła będzie dla pana wsparciem czy dodatkowym wyzwaniem, skoro będzie pan musiał uzgadniać swoje decyzje jeszcze z tym „drugim”?
- Oczywiście, że wsparciem. Zawsze byłem zwolennikiem pełnej współpracy w przypadku osób sprawujących publiczne funkcje. Ja z natury jestem stworzony do kooperacji. Dodatkowo, mój zastępca jest radnym dzielnicy, będę miał zatem, niejako z pierwszej ręki, informacje o pracach rady i radnych.
- Za nami święto wyborów. Przed nami proza życia. Czym, w pierwszej kolejności, zajmie się zarząd dzielnicy?
- Zarząd wykonuje postanowienia rady dzielnicy. Najbliższa przyszłość jawi się stosunkowo jasno: gdy już zakończą się wszystkie powyborcze procedury, np. wybór komisji stałych rady oraz zaprzysiężenie nowych radnych, którzy obejmą mandaty po osobach, które nie złożyły ślubowania, natychmiast przystąpimy do długiego, prawie miesięcznego cyklu wiejskich zebrań. Będą wybierane nowe rady sołeckie i nowi sołtysi. Mieszkańcy będą również decydowali o podziale pieniędzy z Funduszu Integracyjnego. Ich decyzje przybiorą postać inwestycji, w realizację których zaangażowany zapewne będzie także zarząd dzielnicy. Będę uczestniczył we wszystkich tych zebraniach. To dla mnie żadna nowość. Jako wójt uczestniczyłem w ponad 500 spotkaniach wiejskich. Co będzie potem, zobaczymy.
- Zenon Rabęda, przewodniczący rady dzielnicy niedawno stwierdził, że przed władzami dzielnicy stoi jeszcze wiele znaków zapytania, że dopiero za kilka miesięcy będzie wiadomym, kto jakie miejsce zajmuje w szeregu. Podziela pan ten pogląd?
- W części zgadzam się z poglądem pana Rabędy. Mamy przecież nową sytuację: powstały nowe instytucje i nowe funkcje. Przepisy nie regulują wszystkiego. Będziemy musieli niejako w „biegu” rozpoznać granice własnych możliwości i kompetencji. Na szczęście, każdy z nas kieruje się dobrem mieszkańców.
- Nowe reguły będą powstawały przy walnym pana udziale. Jakie zatem powinny być kompetencje zarządu dzielnicy, by po wielu latach mógł pan śmiało powiedzieć:- Zrobiłem kawał dobrej roboty!
- To trochę jak z chodnikiem. Projektanci powinni zaplanować jego przebieg tam, gdzie ludzie wydeptali ścieżkę. A nie tam, gdzie na planie wyglądałby najładniej. Przestrzegałbym zatem przed każdą próbą sztucznego przyspieszania tego procesu, jakim jest połączenie miasta i gminy. Musimy pokornie poczekać, aż życie podyktuje najlepsze rozwiązania.
- Jeszcze pytanie o charakterze symbolicznym. Kto jest pana szefem: rada dzielnicy czy prezydent miasta?
- Przewodniczący zarządu pełni funkcje służebne wobec rady dzielnicy. Zarząd jest organem wykonawczym rady. Prezydent miasta jest moim przełożonym z racji stosunku pracy.
- Z jednej strony będzie pana oceniała rada, z drugiej prezydent. Trafił pan między młot i kowadło?
- Zawsze starałem się dobrze wykonywać swoją pracę. Podobnie jest i teraz. A jak będę oceniony, zobaczymy.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak