Z czasem poznamy swoje miejsce w szeregu
- W przeszłości dwukrotnie kierował pan pracami rady gminy. Co pan najbardziej zapamiętał z tamtych lat?
Zenon Rabęda, przewodniczący rady dzielnicy Nowe Miasto: - Najbardziej zapamiętałem swój strach, gdy pierwszy raz wybrano mnie na przewodniczącego rady. Mówiąc szczerze, wpadłem w przerażenie, że nie dam rady. Zarządzanie podwładnymi to coś zupełnie innego niż kierowanie pracą rady gminy. Tu system nakazowy się nie sprawdza.
- I jak pan sobie poradził?
- Na początku przygniatało mnie brzemię odpowiedzialności. Ale z każdą sesją było coraz lepiej. Udało mi się przekonać radnych, że współpraca jest ważniejsza od rywalizacji.
- Spór jest solą demokracji…
- Ależ spory u nas były. Kłóciliśmy się o budżet, o inwestycje, o podział środków na rady sołeckie. Ale tamte kłótnie miały zawsze merytoryczny charakter. Nam chodziło o dobro gminy. Prawie zawsze potrafiliśmy osiągnąć porozumienie.
- Kiedy zacząłem obserwować sesje rady gminy, dwa lata temu, natychmiast zauważyłem sielską atmosferę. W tym samym czasie, na sesjach rady miasta, dominował spór i emocje. Który model lepiej służy samorządowej demokracji: gminny czy miejski?
- Sesje rady miasta postrzegam jako bardziej efektywne i czytelne dla mieszkańców. W radzie gminy dyskusje odbywały się na posiedzeniach komisji, w których nie uczestniczyli mieszkańcy. Stąd wrażenie stagnacji lub braku zaangażowania radnych.
- Nie ma już gminy, pozostali sołtysi. W gminie pełnili podwójną rolę: reprezentowali gminę wobec mieszkańców i mieszkańców wobec gminy. Jaka teraz będzie ich główna rola?
- Nadal będą pomagali mieszkańcom. Tu nic się nie zmieni. Kompetencje sołtysów w niczym nie zmaleją, w przyszłości mogą tylko wzrosnąć. Być może czas przyzna rację tym wszystkim, którzy już teraz postulowali, aby połączyć funkcję radnego i sołtysa. Przed nami wiele znaków zapytania. Najważniejsze dopiero przed nami.
- Nie boi się pan konfliktów między radą miasta i dzielnicy?
- Za pół roku wszystko się wyjaśni. Żartobliwie mówiąc - każdy pozna swoje miejsce w szeregu. Będziemy się wzajemnie docierać, poznawać granice własnych możliwości. Pełnię władzy w mieście ma prezydent i rada miasta. Każdy kandydujący do rady dzielnicy doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co nie znaczy, że będziemy biernymi statystami. Jedno mogę obiecać – będziemy występować z własnymi propozycjami, będziemy rekomendować najlepsze, z naszego punktu widzenia, rozwiązania. Będzie o nas słychać.
- Zapytam inaczej. Jakie będą źródła powagi rady dzielnicy: statut dzielnicy, Kontrakt Zielonogórski czy osobisty autorytet Zenona Rabędy?
- Ja dopiero będę budował swój autorytet. Dziś głównym źródłem powagi rady dzielnicy jest Kontrakt Zielonogórski, dokument będący zapisem obietnic i gwarancji danych mieszkańcom dzielnicy Nowe Miasto przez „stare” miasto.
- Na jakie wsparcie rady dzielnicy będą mogli liczyć mieszkańcy sołectw, jeśli będą potrzebowali pomocy?
- Wyłącznie od zgody rady dzielnicy zależy los planów zagospodarowania przestrzennego dla terenów byłej gminy. Bez naszej zgody nie powstanie tu żadna fabryka czy osiedle bloków. Oprócz tego będziemy służyć pomocą w każdej, nawet drobnej sprawie. W Starym Kisielinie będziemy raz w miesiącu organizować wspólny dyżur dla radnego dzielnicy, miasta i powiatu. W tym gronie nie zabraknie sołtysa i dzielnicowego. Będę namawiał koleżanki i kolegów z rady, aby podobne dyżury organizowali w pozostałych sołectwach.
- Jak będzie trzeba, będzie pan osobiście interweniował u przewodniczącego Adama Urbaniaka lub prezydenta Janusza Kubickiego?
- Najlepsza jest bezpośrednia rozmowa. Zamiast stawiać wszystko na ostrzu noża, lepiej na bieżąco rozwiązywać problemy. Przecież mamy ten sam cel – dobro mieszkańców i miasta.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak