Od zielonogórskiej „Sagi” do Grety zielarki

5 Maj 2023
Justyna Orzelska w ekranizacji „Nad Niemnem” z 1987 r., dziś Greta zielarka w serialu TVP „Korona Królów. Jagiellonowie” i… pracownik urzędu marszałkowskiego w Zielonej Górze. W której roli czuje się lepiej? Oczywiście aktorki.

- To mój ukochany zawód - bez wahania odpowiada Iwona Katarzyna Pawlak, choć na pracę w urzędzie nie narzeka. Zafascynowana rolą zielarki Grety, którą dopiero co na oczach widzów skazano na tortury i topiono w nurtach Wisły, zdradza: - To nie były łatwe sceny.

Będą kolejne z „czarownicą”, więc urzędniczka na Podgórnej wzięła urlop, by aktorka mogła pojawić się na planie. - Logistyka to podstawa mojego funkcjonowania, kamień z serca, że nie ma już komunikacji zastępczej do Zbąszynka - mówi.

Po trzech dekadach od premiery „Nad Niemnem” pani Iwona wciąż najbardziej kojarzona jest z udanym debiutem na dużym ekranie.

Co się z panią działo?

- pytają czasem wielbiciele jej talentu, choć drobniejsze role zagrała i u Pasikowskiego w „Psach 2. Ostatniej krwi”, „Psach 3. W imię zasad” czy „Jacku Strongu” i Krauzego np. w „Nowy Jork, czwarta rano”, a dwie główne jako Lubka w polsko-białorusko-ukraińskiej koprodukcji „Siwa Legenda” i jako Dora Lebenthal w „Leśmianie”.

- Zawsze się śmieję, że nie miałam źle, bo Leśmian też imał się różnych zawodów - rzuca. Osiem lat pracowała w banku, teraz u lubuskiej marszałek, wcześniej podyplomowo ukończyła studia producenckie w Akademii Leona Koźmińskiego. Aktorstwo to zawód z gatunku „raz na wozie, raz pod wozem”, dlatego dawno temu postanowiła robić dwie rzeczy równolegle, zarabiać na chleb i spełniać się przed kamerą. Jak sama mówi, jest mistrzynią układania planów awaryjnych.

Do Zielonej Góry po latach wróciła „za mężem” (aktor i reżyser Jacek Pawlak) i jego nowym zawodowym wyzwaniem. - Nareszcie też rodziców nie odwiedzam już z doskoku - wyznaje.

Jest córką znanych w Winnym Grodzie matematyków, Teresy i Michała Kisielewiczów. - Mama też pięknie rysowała, śpiewała i tańczyła, tata (pierwszy rektor UZ - dop. el) grał na trąbce i pianinie. Pewnie po nich odziedziczyłam artystyczne pasje - zdradza. Młodziutka Kisielewiczówna ucząc się w zielonogórskim LO VII, jednocześnie śpiewała w chórze i występowała w teatrze tańca współczesnego „Saga”.

Scena

- To czas spędzony w zespole pani Ani Maciejak nauczył mnie dyscypliny, cztery razy w tygodniu czterogodzinne próby… Tam po raz pierwszy zetknęłam się ze sceną. Potem łykałam bakcyla, biegając do Lubuskiego Teatru, po kilkanaście razy na każde przedstawienie, bo terminowali w nim studenci Zbigniewa Zapasiewicza z warszawskiej szkoły teatralnej. Powstały wtedy wyjątkowe spektakle - wspomina.

Na ukochaną scenę trafiła po latach, najpierw do Łodzi (tu wcześniej studiowała w szkole filmowej na jednym roku z Wojciechem Malajkatem, Cezarym Pazurą czy Piotem Polkiem), potem do Teatru Nowego i Teatru Polskiego w Poznaniu, w Teatrze Rozmaitości w Warszawie zagrała z Jackiem Braciakiem, gościnnie wystąpiła w „Narodowym”. Ale wcześniej los zawiódł ją do Australii i Nowej Zelandii, gdzie zagrała w serialu TVNZ „Gloss” i Marvina Chomskiego „Braterstwo Róży” z Robertem Mitchumem, Peterem Straussem, Davidem Morse... tuzami amerykańskiego kina.

- Rozmów z Mitchumem nie zapomnę - mówi. Opowiadał jej m.in. o prawdziwej Marilyn Monroe, żadnej seksbombie - blondynce, tylko inteligentnej kobiecie z dużym poczuciem humoru.

Czy żałuje może nie do końca spełnionej kariery aktorskiej?

- Mam takie nastawienie: co się nie udało teraz, kiedyś się uda - wyznaje. - O aktorstwie nie pozwala mi zapomnieć własna pasja, internetowa społeczność, która mi kibicuje i teraz dodatkowo fantastyczna praca na planie „Jagiellonów”. Po prostu wiem, czuję, że to nie koniec mojej aktorskiej przygody.

(el)