Profesor Pepe zakończył piękną karierę
Dziękujemy za wszystkie emocje! Koniec miał słodko-gorzki smak. Z jednej strony Piotr Protasiewicz w ostatnim swoim meczu był liderem Stelmetu Falubazu, z 11 punktami na koncie i zwycięstwem w finałowym biegu. Z drugiej, to zwycięstwo nie wystarczyło na eksplozję szczęścia przy W69…
18 lipca 2004 r. Zielonogórski zespół rozpaczliwe walczy o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. Drużyna szuka punktów na swoim torze, nawet z potentatami. Za taką ekipę uchodzą torunianie - z fenomenalnym Jasonem Crumpem, Wiesławem Jagusiem i Piotrem Protasiewiczem. Przed ostatnim biegiem w Zielonej Górze mają dwa punkty przewagi. PePe do ostatniego wyścigu zgromadził komplet 12 punktów. Za partnera będzie miał W. Jagusia. W drużynie zielonogórskiej do decydującego starcia wyjechali Andrzej Huszcza i Piotr Świst. Komentujący mecz dla zielonogórskiej „Kablówki” Łukasz Kotalla, prezentując obsadę, dodaje: - Pan Andrzej zmuszony jest - od kilkudziesięciu lat - do walki w tych piętnastych wyścigach. Następcy porozjeżdżali się gdzieś po Polsce.
Ma oczywiście na myśli „Protasa”, który w tym biegu przegrywa zamieszanie na pierwszym łuku i przyjeżdża ostatni. Zielonogórzanie wygrywają bieg 5:1 i cały mecz 46:44. Bohater naszego tekstu nie przypuszcza nawet, że przed nim wiele pięknych chwil na stadionie, który właśnie oszalał ze szczęścia z powodu jego porażki.
Lata na obczyźnie
W tym momencie PePe był prawie dekadę poza Zieloną Górą. Odszedł po sezonie 1994, wcześniej zmagając się z kontuzjami, które omal nie zakończyły dopiero rozpoczętej przygody. Najpierw obrał kurs na Wrocław. Dwuletni pobyt w Sparcie spuentował pierwszym w historii kraju mistrzostwem świata juniorów. Później była Polonia Bydgoszcz i okres sukcesów napędzanych konkurowaniem z Tomaszem Gollobem. Szły iskry, jak w finale Indywidualnych Mistrzostw Polski w 1999 r., który obaj na bydgoskim torze wieńczyli biegiem dodatkowym. Gollob doprowadził do upadku wychowanka zielonogórskiego klubu, co oznaczało pierwszy i jedyny, jak się potem okazało, tytuł mistrza kraju dla Protasiewicza. Jazda z „Gryfem” na plastronie trwała do 2006 r., z dwuletnią przerwą na Apatora Toruń (2003-2004).
Zacięte boje z Polonią
Wtedy hasło „Protasiewicz jeżdżący w Zielonej Górze” brzmiało jak science fiction. A jednak! Zielonogórzanie, którzy wjechali do ekstraligi po sezonie 2006, odbili Polonii Bydgoszcz ich krajowego lidera. 10 listopada 2006 r., w ówczesnej restauracji „Ermitaż” na Placu Pocztowym, odbyła się konferencja prasowa, na której niemożliwe stało się faktem i PePe po latach powrócił do Zielonej Góry. Był witany chlebem i… żużlem przez delegację kibiców. Mówił wtedy, że to potężne wyzwanie w karierze, którego potrzebował. Radość w Zielonej Górze oznaczała smutek i wściekłość kibiców w Bydgoszczy.
Kto przyjechał do Zielonej Góry na inaugurację sezonu 2007? Bydgoszczanie! Polonia, złożona w większości z niechcianych w innych klubach zawodników, sprawiła psikusa, wygrywając w wielkanocną niedzielę 46:43. Kac był tym większy, że mecz skończył się groźnym karambolem w ostatnim wyścigu. Fredrik Lindgren wypadł za bandę. Zaczęło się fatalnie, ale ostatnie słowo w konfrontacji zielonogórsko-bydgoskiej miało należeć do naszego zespołu. To właśnie te dwie ekipy mierzyły się ze sobą w dwumeczu o utrzymanie. Na początku września ówczesny ZKŻ pojechał na pierwszy mecz do Bydgoszczy bez kontuzjowanego Lindgrena, z mocno poobijanym Nielsem Kristianem Iversenem. A Protasiewicz budził emocje. Wystarczyło, by wyjechał z parkingu na próbny start, już rozlegały się gwizdy. Jeśli miało go to zdeprymować, nie udało się. Przeciwnie. PePe dosłownie latał po bydgoskim torze. Jeździł tymi ścieżkami, na które nikt się nie decydował, pod samą bandą, na łukach niemal zahaczając motocyklem o „dmuchawce”. Zdobył w sześciu startach 15 punktów z dwoma bonusami. Zielonogórzanie, którzy na półmetku mieli sporą stratę, zdołali ją odrobić i na koniec przechylić szalę zwycięstwa, wygrywając 46:44. Późniejszy rewanż i baraże z pierwszoligowcem z Ostrowa były już formalnością.
Smak medali
Najpierw było więc mocne posadowienie klubu w ekstralidze, potem marsz na szczyt. Rok 2008 to wyczekiwany po latach posuchy brązowy medal, wywalczony w dwumeczu z Włókniarzem. Celebracja odbyła się pod Jasną Górą.
Na torze rywala przyszło świętować zielonogórzanom także rok później, tyle że złote medale, które Falubaz wywalczył na toruńskiej Motoarenie. Radość była wielka, bo nie dawano nam szans na obronę sześciopunktowej zaliczki z pierwszego spotkania, które w Zielonej Górze odbyło się dzień wcześniej.
Po tym sezonie z klubu odszedł dotychczasowy kapitan Grzegorz Walasek. „Opaskę” przejął Piotr Protasiewicz i tak już zostało. Przez moment, w 2018 r., drużynę do prezentacji wyprowadzał Patryk Dudek, a trener Adam Skórnicki mówił, że w drużynie nie ma kapitana tylko „kapitanat”. Miało to odciążyć Protasiewicza, dla którego początek sezonu był nieudany. Kibice jednak nie zrezygnowali ze skandowania „kapitan, kapitan”. Końcówka rozgrywek w wykonaniu zielonogórzanina była znakomita. W 2018 r. Falubaz walczył o utrzymanie, zapewnił je sobie po barażach z ROW-em Rybnik. PePe w obu meczach znów jechał po profesorsku.
Zrezygnował z Grand Prix
Nieraz zdarzało się, że jechał z kontuzjami. Tak było w 2009 r. w półfinale z… Polonią Bydgoszcz. Zielonogórzanin przed dwumeczem z Polonią groźnie upadł w lidze szwedzkiej. Ucierpiała m.in. głowa i kręgosłup. W Bydgoszczy stosowane było zastępstwo zawodnika. Falubaz przegrał 39:51, a od deklasacji drużynę uchronił Rafał Dobrucki, który w siedmiu startach zgromadził aż 18 punktów. W rewanżu PePe już wystąpił. Pojechał tyle, ile było potrzeba. A chodziło o cztery starty. Na wymagającym torze, bo na takim wówczas jeździli zielonogórzanie. Efekt? 11 punktów z bonusem i wygrana 57:32 na wagę awansu do finału. Dalszą historię już znamy.
Po kolejne złote krążki, z kapitanem w rolach wiodących, zielonogórzanie sięgali w latach 2011 i 2013. Może tytułów byłoby więcej, gdyby po mistrzostwie w 2011 r. drużyna nie została częściowo rozebrana. Zespół musiał opuścić m.in. Greg Hancock. Nie dość, że ustalono niski limit KSM, to wprowadzono ograniczenie zawodników z Grand Prix. Drużyna mogła mieć jednego uczestnika cyklu mistrzostw świata, przepis wprowadzono, gdy… Protasiewicz wywalczył przepustkę do cyklu. PePe zdecydował się na krok, jakiego nigdy nikt nie wykonał. Przedłożył klubowe dobro nad upragnione Grand Prix. W drużynie mógł zostać Andreas Jonsson. To był jeden z najlepszych sezonów Protasiewicza od powrotu do Zielonej Góry. Lepszą średnią wykręcił tylko w 2015 r., ale wtedy zespół, trapiony pechem i kontuzjami, nie dotarł do play-offów.
Cichy stadion
Całą karierę PePe przejeździł w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wyjątkiem był ostatni sezon, spędzony na zapleczu. I stąd właśnie przyszło mu zaliczać ligowy debiut w Krośnie, w przedostatnim meczu w karierze. Bo choć na torze świeżo upieczonego beniaminka PGE Ekstraligi startował, nigdy nie o ligowe punkty. Tamte zawody nie były udane i skończyły się na jednym występie. Za to w Zielonej Górze „last dance” był profesorskim popisem. W pierwszym biegu, po przegranym starcie, wyprzedził dwóch rywali po zewnętrznej. W ostatnim świetnie wystartował i prowadził już do mety. Kibice jednak, zamiast napawać się po raz ostatni jazdą kapitana, patrzyli na Rohana Tungate’a. Australijczyk gonił Vaclava Milika. Nie dogonił, przyjechał ostatni, a grupka kibiców krośnieńskich oszalała ze szczęścia. Stadion w Zielonej Górze w ciszy przeżywał koniec kariery i ostatni występ swojego kapitana. Jedni nie chcieli wierzyć, że do awansu brakło ledwie punktu. Drudzy, że „Protas” w ligowym boju walczył właśnie po raz ostatni. Nic nie może przecież wiecznie trwać - śpiewała przed laty Anna Jantar. Piosenka nieco młodsza od Piotra, który mógł ją nucić będąc jeszcze dzieckiem.
Teraz dyrektor
- Liczyłem, marzyłem, że to będą dobre zawody w moim wykonaniu i uda się awansować - mówił po długiej rundzie honorowej na stadionie. - Odjechałem świetne zawody, ale nie ma radości i pożegnanie jest smutne. To sport i takie rzeczy się zdarzają. Wygrywaliśmy już rewanżowe mecze o mistrza Polski, gdy jechaliśmy na skazanie. Tym razem się nie udało. Ale poradzimy sobie i nie będzie spalonej ziemi po braku awansu. Z większą siłą i determinacją uda się zbudować drużynę dającą radość kibicom, którym bardzo dziękuję z tej strony - podkreślił P. Protasiewicz, od nowego sezonu już nie kapitan, a dyrektor sportowy Falubazu. - Sport nie znosi próżni. Ja schodzę ze świecznika, ale chciałbym dać coś klubowi od siebie. O własnych nogach schodzę z toru i to jest najważniejsze. Medali, ktoś kiedyś policzył, zdobyłem ponad 50. Dużo? Mało? Pewnie można było więcej, ale ja jestem spełnionym sportowcem.
Dziękujemy za te emocje, Kapitanie!
Marcin Krzywicki
11463 - tyle dni trwała kariera Piotra Protasiewicza. Egzamin na licencję żużlową zdał 7 maja 1991 r., w ostatnich ligowych zawodach wystąpił 24 września 2022 r.
556 - tyle meczów o ligowe punkty odjechał, z czego większość (537) w najwyższej klasie rozgrywkowej. To absolutny rekord.
5200 - tyle punktów wywalczył w ligowych bojach. W ostatnim meczu 11 punktów.
31 - tyle ligowych sezonów spędził na torach. Najwięcej, bo 19, w Zielonej Górze.
8 - tyle wywalczył złotych medali Drużynowych Mistrzostw Polski.