Nie wyrzucaj jedzenia, poczęstuj innych
- Choć w zwykły dzień ludzie też przynoszą żywność, to najchętniej dzielą się nią po weselach, komuniach i świętach - mówi Anna Duciewicz-Kaczmarek, założycielka zielonogórskich jadłodzielni. W obu zielonogórskich punktach - starszym i nowym - w poświąteczny wtorek nie zabrakło wielkanocnych smakołyków, których panie domu przygotowały za dużo. Wieść o drugiej jadłodzielni rozeszła się z prędkością światła. Nie przez przypadek powstała tuż przed Wielkanocą.
- Gdzie dokładnie jest ta jadłodzielnia? Można podrzucić coś ze świątecznego stołu? - pytała pani Gosia i inni zielonogórzanie na fanpage’u lub dzwoniąc do ratowników żywności. Funkcjonuje na os. Zacisze, na prywatnej posesji nr 24 przy ul. Porzeczkowej, nieopodal dużego parkingu. Właściciele działki cieszą się, że udzielając miejsca, mogli pomóc słusznej sprawie.
Jadłodzielnia to po prostu niewielka, ogólnodostępna szafa, w której z jednej strony znajduje się lodówka, w drugiej półki. W każdej chwili - jest czynna całą dobę - można tu zostawić żywność, opakowaną i opisaną wraz z datą wytworzenia, której w domowym gospodarstwie, sklepie czy firmie zakupiono albo wytworzono za dużo. Warunek - musi być zdatna do spożycia.
- Mamy już stałych dostawców, jak choćby sklep przy Budziszyńskiej „U Józka”, który zaopatruje jadłodzielnie w warzywa i owoce, pomocników i sponsorów. Nie jesteśmy w stanie ich wymienić, ale wszystkim bardzo dziękujemy. Bo nie jesteśmy fundacją ani stowarzyszeniem, więc na swoją działalność nie mamy żadnych pieniędzy - wyjaśnia założycielka zielonogórskich punktów.
Pierwszy powstał w Zielonej Górze pięć lat temu przy ul. Moniuszki 35, w sąsiedztwie Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej. - Sprawdził się, więc ludzie dawali znać, że przydałyby się również w innych rejonach miasta - opowiada pani Anna.
Obie jadłodzielnie powstały w trosce o środowisko i ludzi, żeby zamiast wyrzucać świeże, niezjedzone produkty do śmieci, mogli się dzielić ich nadwyżką z innymi. - Nie chodzi o to, by specjalnie kupić i oddać biedniejszym, lecz o to, by podzielić się tym, co nam zostało i by ta oddana żywność znalazła odbiorcę. To rodzaj wymiany. Został ci żurek, ale nie zrobiłaś mazurka - poczęstuj się! Aby przełamać bariery tych, którzy się wstydzą, zrobiłam nawet kiedyś zdjęcie, jak sama biorę stąd produkty - śmieje się założycielka zielonogórskich jadłodzielni, których istnienie pierwszy raz podpatrzyła w Łodzi. Funkcjonują tam podobno znakomicie. Dlatego dziś pani Anna i pięciu innych wolontariuszy rozkręcają ideę na własnym podwórku, regularnie doglądając już dwóch jadłodzielni w Zielonej Górze.
- Obowiązują w nich ogólne zasady czystości. W razie potrzeby, przynajmniej raz w tygodniu, a w okresach poświątecznych nawet dwa razy dziennie, doglądamy jadłodzielnie, sprzątamy je, myjemy półki i sprawdzamy stan żywności. Czasem ktoś spłata nam brzydkiego figla, zabierze półki albo przetnie kable zasilające lodówkę… cóż, dalej robimy swoje, z miłością i dużą frajdą, bo w duszy nam gra niemarnowanie żywności - mówi zielonogórzanka.
(el)