Dyktando. A ile ty zrobisz błędów?
Jedna z sal wykładowych Uniwersytetu Zielonogórskiego zapełniła się niemal w całości. Powód był wyjątkowy. Coroczne dyktando „Złap byka za rogi” zgromadziło blisko 70 osób. Autorem tekstu dyktanda, podobnie jak w poprzednich latach, był językoznawca, profesor Marian Bugajski.
- Moja żona jest polonistką, ale jak przeczytała przygotowany przeze mnie tekst, to się złapała za głowę – żartował profesor.
Podkreślił rolę mediów w kształtowaniu współczesnego języka polskiego. Zwrócił również uwagę na słabnącą rolę czytelnictwa w Polsce i na świecie.
- Jestem optymistą. Uważam, że język się rozwija. Polacy mówią, tak jak mówią. Niektórzy lepiej, niektórzy gorzej. Myślę, że niedbale mówią media, które często szerzą niepoprawne formy i wyrazy. Przede wszystkim brakuje badań poświęconych świadomości językowej. Polacy coraz mniej czytają. Ukształtował się język, który ja nazywam medialnym. Bardzo wyraźnie ten język zastąpił język literacki. Literatura przestała być nośnikiem języka. Dzisiaj od tego się odstępuje i sadzę, że nawet dobrze – dodał profesor Bugajski.
- Zaskoczyło nas tegoroczne dyktando. Było bardziej adresowane do chłopaków niż do dziewczyn, ze względu na motoryzacyjną tematykę – mówiła Adrianna Gardziejszyk z drugiego roku filologii angielskiej.
- Nie było zbyt trudne. Chociaż znalazło się kilka „językowych perełek” – zauważył Łukasz Kowalski, pierwszy rok filologii angielskiej. Trochę problemów sprawiła mi interpunkcja i nazwy kilku marek.
- Było łatwe, chociaż w kilku miejscach mnie zaskoczyło. Zastanawiałam się nad pisownią marek samochodów, z wielkiej czy małej litery? Pisownia łączna czy rozdzielna w kilku miejscach też była podchwytliwa – przyznała Marta Żukowska, studentka socjologii.
Dr Magdalena Steciąg, językoznawczyni pracująca na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego, podsumowując dyktando, stwierdziła, że to internet rewolucjonizuje obecnie pisownię języka polskiego.
- Nagle okazało się, że jest to bardzo szybkie medium, ale jednak medium pisane. Ważną rolę mają teraz dziennikarze, w tym, żeby język polski był coraz lepszy. Również osoby publiczne powinny być przykładem używania języka – dodała M. Steciąg.
(kg)
Sprawdź się! Napisz dyktando.
Rzężąc chrapliwie, charkocząc chrypliwie, hałasując zgrzytliwie chrzęszczącą, zharataną skrzynią biegów, zajechał pod uczelnię nowo kupionym, ale bynajmniej nie całkiem nowym wozem. Chimeryczny, cherlawy, czterdziestopięcioipółkonny, tysiąctrzystucentymetrowy silnik ledwo dyszał, ale mocno chybotał nadwoziem hatchbacka. Hamulce piszczały, co przypominało nieledwie chichot hieny albo rechot rzekotki, czyli hyli. Sworznie klekotały niczym żurawie nad Jeziorem Powidzkim. Ledwo rozżarzające się lampy dawały słabe, mało widoczne światło, bo nie były to żadne halogeny, ale zwykłe dwunastowoltowe żarówki.
Pojazd przypominał, co prawda, wehikuł czasu, ale niezupełnie dlatego, że miał jakiś kosmiczny, nie z tej ziemi design, nie dlatego, że przybył hen z zaświatów, lecz po prostu dlatego, że zjawił się jak gdyby z jakiejś dawno minionej epoki, a co najmniej z czasów gierkowskich.
Nie była to, jakośmy (jako-śmy) rzekli, jakaś superbryka typu alfa romeo, ani też hiperwypasiony mercedes, ani nawet nie najnowszy model dacii czy byle jakiej renówki.
Bylibyśmy też ze wszech miar przesadzili, jeślibyśmy się w tym modelu doszukiwali jakichkolwiek cech takich nieeuropejskich marek, jak Mitsubishi, Hyundai czy zgoła poczciwe Daewoo, bo cóż można kupić za pieniądze zdobyte kosztem kilkudziesięciotygodniowych, wielomiesięcznych wyrzeczeń, ledwo uciułane z niewygórowanego, chociaż może nie najniższego, paręsetzłotowego stypendium? Można kupić co najwyżej długo używanego, mocno zużytego, niecałkowicie się kupy trzymającego, grzechoczącego niczym chrząszcz kołatek, mocno strawionego brunatnoceglastą, ciemno zabarwioną rdzą, rozchwierutanego, wzbudzającego śmichy-chichy rzęcha.