Dom rodzinkowy. Czekają na przeprowadzkę
Dla Wiolety Haręźlak to była sprawa niemal osobista. Jak mówi: - Każdy potrzebuje takiego miejsca na Ziemi, gdzie nie tylko śpi, ale także oddycha pełną piersią. Taki prawdziwy azyl zapewnić może tylko własny pokój i łóżko oraz własny adres zamieszkania.
Dzieci z placówek opiekuńczo-wychowawczych na ogół mieszkają w internatach, w wieloosobowych pokojach. W takich budynkach dominują długie korytarze. Po jednej stronie duże sypialnie, po drugiej łazienki i toalety. Ale internaty, nawet najlepiej wyposażone, nie zapewnią domowej atmosfery. A to właśnie do rodzinnego ciepła najbardziej tęsknią podopieczni placówek potocznie zwanych domami dziecka.
Szansą na posmakowanie domowego klimatu są domy rodzinkowe. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się budynek typu jednorodzinnego, nawet z garażem, w którym zamieszkuje około 10 dzieci. Jest wspólny salon, kuchnia, pralnia, łazienki. Dzieci wspólnie sprzątają, przy wsparciu wychowawców uczą się gotować, prać i dbać o czystość i porządek w domu oraz wokół niego.
- Kilka lat temu, w 2011 r., pojawiła się szansa na wybudowanie w naszym mieście domów rodzinkowych. Ministerstwo pracy, wówczas kierowane przez minister Jolantę Fedak, uruchomiło specjalny program, z którego można było pozyskać sporą dotację na wybudowanie takich domów. Natychmiast wystąpiliśmy o wsparcie – wspomina W. Haręźlak.
Ministerialne pieniądze trafiły na konto ówczesnego zielonogórskiego pogotowia opiekuńczego w dwóch transzach. Najpierw na wybudowanie dwóch domów w stanie surowym, potem na dokończenie inwestycji. Ta druga transza trafiła do Zielonej Góry dopiero we wrześniu 2011 r.
- To był prawdziwy wyścig z czasem. Musieliśmy wydać przyznane nam rządowe pieniądze do 31 grudnia tego samego roku. Inaczej by przepadły. Czasu mieliśmy bardzo mało. Na szczęście, zdążyliśmy! – z dumą wspomina pani prezydent.
Oba domy rodzinkowe prezentują się wspaniale. W każdym mieszka 12 podopiecznych. Muszą mieć minimum 10 lat, choć czasami w domach rodzinkowych zamieszkują nawet młodsi, by nie rozdzielać rodzeństwa.
Budowa pierwszych domów rodzinkowych, przy al. Wojska Polskiego, pochłonęła 2 mln 65 tys. zł. Udział budżetu miasta w tej inwestycji wyniósł 750 tys. zł.
Prezydent Haręźlak, uskrzydlona sukcesem, postanowiła pójść za ciosem i ponownie wystąpiła do ówczesnego ministerstwa pracy o nową dotację, na budowę kolejnych dwóch domów rodzinkowych.
Otrzymane pieniądze wystarczyły na doprowadzenie budowy do stanu surowego. I roboty wstrzymano. Ministerstwo z nieznanych powodów zamroziło program.
- Pukałam do wszystkich drzwi, błagałam o przynajmniej 500 tys. zł dotacji, by skończyć naszą budowę. Niestety, nie udało mi się porozmawiać z następcą Jolanty Fedak – ze smutkiem opowiada W. Haręźlak.
Przełom nastąpił we wrześniu 2015 r., po rozmowie władz miasta z Romualdem Gawlikiem, wicemarszałkiem województwa lubuskiego. Marszałek tuż po tej rozmowie musiał pociągnąć za „wpływowe” sznurki, bo Haręźlak już tydzień później dostała list od Ewy Kopacz. Pani premier zawiadomiła w nim o przyznaniu pół miliona złotych na dokończenie rozpoczętej inwestycji.
- Mając taką obietnicę w garści, ani prezydent Janusz Kubicki, ani rada miasta nie mieli już żadnych wątpliwości, by dołożyć z budżetu miasta dodatkowy milion. Roboty ruszyły z kopyta – wyraźnie ucieszona wspomina Haręźlak.
Dwa nowe domy rodzinkowe zostaną oddane dziecięcym lokatorom w najbliższy poniedziałek, 18 kwietnia, o 13.00. W. Haręźlak zapowiada, że oprócz części oficjalnej będzie również piknik dla 60 podopiecznych placówki opiekuńczo-wychowawczej oraz niespodzianka.
- To dla nas bardzo ważny dzień. Nasi wychowankowie zamieszkają w domach o powierzchni użytkowej 323 mkw. każdy. Wewnątrz są dwa pokoje jednoosobowe, pięć dwuosobowych i pokój opiekuna grupy. Wszystkie domy mają dobrze wyposażone kuchnie i łazienki. Nasi wychowankowie już powybierali swoje pokoje. Niecierpliwie czekają na przeprowadzkę – cieszy się Tomasz Piechel, kierownik administracyjny zielonogórskiej placówki opiekuńczej.
(pm)