Sołtysi. Siłę czerpię z ludzi
- Dzień Sołtysa, obchodzony 11 marca, na stałe wszedł do kalendarza oficjalnych świąt. To dowód rosnącego znaczenia sołtysów?
Monika Turzańska, sołtyska Jan i Stożnego: - Odpowiem na poły żartobliwie: jest Dzień Kota, jest Dzień Dziadka, jest i Dzień Sołtysa. Żaden powód do chwały. Ale zarazem miło mi było bardzo, gdy już od rana, 11 marca, dzwonili do mnie mieszkańcy z życzeniami właśnie z okazji Dnia Sołtysa. Byłam bardzo mile zaskoczona.
- I co życzyli, oprócz standardowego szczęścia i pomyślności?
- Życzyli mi, abym zawsze miała w sobie duże zasoby pozytywnej energii i dużo siły, również fizycznej. Łączenie obowiązków matki, żony i sołtysa to czasami istny diabelski młyn. Na szczęście, ludzie dodają mi skrzydeł. Dzięki nim czuję się spełniona.
- Jaki powinien być idealny sołtys?
- Nawet anioł nie zdoła zadowolić wszystkich. Zawsze będą ci bardziej, i ci mniej zadowoleni. Idealny sołtys musi mieć w sobie wiele pokory i cierpliwości, musi umieć wypośrodkować pomiędzy własną wizją i oczekiwaniami mieszkańców. Innymi słowy, musi umieć słuchać ludzi. Inną pożądaną cechą sołtysa jest umiejętność rozmawiania z urzędnikami, lobbowania za sprawami wsi.
- Sołtys jako doskonały akwizytor?
- Nie, akwizytor tylko coś sprzedaje, tymczasem sołtys musi być osobą nie tylko bardzo przedsiębiorczą, by pokonać każdą techniczną czy biurokratyczną przeszkodę, ale musi także umieć działać niczym strateg, przed oczyma musi mieć zawsze cel, do którego dąży.
- Jak sołtys Jan definiuje swój strategiczny cel?
- Dla mnie najważniejsza jest wspólnota. Wciąż pielęgnuję pod powiekami sielankowy obraz Jan z czasów mojego dzieciństwa. Chciałabym przyczynić się do odtworzenia tamtej intensywności bycia razem, do odtworzenia wspólnoty ludzi połączonych nie tylko miejscem zamieszkania, ale również wspólnotą losu, emocji i odczuwania. Daleka jestem od patosu, ale mieszkańcy mojego sołectwa są dla mnie najważniejsi. To z nich czerpię siłę. Swoje sołtysowanie traktuję niczym misję, jako służbę ludziom. Jestem przekonana, że podobnie podchodzą do swej funkcji również i inni sołtysi.
- Kim jest sołtys: reprezentantem sołectwa czy urzędu?
- Na sołtysów spada dziś bardzo dużo biurokratycznych obowiązków. W moim domu musiałam zorganizować coś na kształt biura. Na półkach stoją liczne segregatory i teczki. Każdy sołtys musi bardzo uważać, by nie pogubić się w tej gęstwinie przepisów i papierów. Ale pomimo licznych związków z urzędem miasta wciąż czuję się bardziej przedstawicielką wspólnoty wiejskiej niż samorządowej biurokracji.
- Sołtysi jako pierwsi stykają się ze wszystkimi problemami wiejskiej społeczności. Tymczasem prawo inicjatywy uchwałodawczej mają radni dzielnicy Nowe Miasto, nie sołtysi. To dobre rozwiązanie?
- Dla mnie, to żaden dylemat. Doskonale wiem, do jakich drzwi trzeba zapukać, by załatwić konkretną sprawę. Ponadto trudno mi o generalizujące wnioski. Wciąż jesteśmy w fazie swoistego eksperymentu. Musimy poczekać przynajmniej do końca pierwszej kadencji rady dzielnicy.
- Przed połączeniem miasta i gminy obawiano się, że sołectwa stracą swoją tożsamość, lękano się o sołtysów, o prawa mieszkańców wsi. Czy obawy te okazały się być słuszne?
- Administracyjne połączenie miasta i gminy nie ma dla zachowania tożsamości naszych wsi żadnego znaczenia. Tak naprawdę, wszystko zależy od ludzi, czy chcą być wspólnotą, czy tylko mieszkańcami. Nikt nikogo nie jest wstanie zmusić do bycia razem. Ta potrzeba musi wypływać z ludzi, nie z administracyjnych reguł i norm.
- Gdyby miała pani prawo przeprowadzenia zmian wedle swego uznania, co zmieniłaby pani w statusie sołtysa?
- Lepiej sołtysów nie wciągać w polityczne gry. Z tej perspektywy patrząc, może to i lepiej, że sołtysi nie są zarazem radnymi dzielnicy, choć kiedyś sama wystąpiłam z taką inicjatywą. Sołtysi mają służyć całej wspólnocie wiejskiej, nie swoim politycznym zwolennikom.
- Będzie pani ponownie kandydowała na sołtysa?
- Na razie jestem pełna entuzjazmu.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak