Jestem samorządowcem, nie politykiem!
- Ma pan gabinet z dywanem, palmą i barkiem?
Sebastian Jagiełowicz, radny i wiceprzewodniczący zarządu dzielnicy Nowe Miasto: - Nie mam. Korzystam z pokoju narad w biurze dzielnicy. Nie mam również sekretarki. Całkowicie wystarcza mi telefon komórkowy i prywatny komputer.
- W Polsce ważność urzędnika poznaje się po rozmiarach gabinetu. A pan jak podkreśla wagę swego urzędu?
- Podkreślam własnym wzrostem, mam 1 m 90 cm (śmiech). A tak na poważnie, moimi gabinetami są świetlice lub inne miejsca w 17 sołectwach. To tam systematycznie spotykam się z mieszkańcami. Wysłuchuję ich opinii i próbuję rozwiązywać ich problemy.
- Od pół roku jest pan radnym i zastępcą szefa zarządu dzielnicy. Szybki awans, jak na politycznego debiutanta. Czym wytłumaczyć ten efektowny skok?
- Przede wszystkim zaufaniem mieszkańców. To ich głosami zostałem wybrany radnym dzielnicy. Zastępcą przewodniczącego zarządu zostałem dzięki rekomendacji Mariusza Zalewskiego.
- Chce mi pan wmówić, że Sebastian Jagiełowicz, wcześniej mało rozpoznawalny polityk, z dnia na dzień stał się ulubieńcem tłumów?
- Ja nie jestem politykiem. Nie należę do żadnej partii...
- …ale był pan członkiem SLD.
- Złożyłem legitymację partyjną na znak protestu przeciwko stylowi niektórych członków SLD, zwłaszcza podczas ostatniej kampanii wyborczej mającej wyłonić nowego prezydenta miasta. To właśnie wtedy z całą siłą dotarło do mnie, że bycie samorządowcem nie jest równoznaczne z byciem politykiem. To są dwa różne światy.
- Na czym miałaby polegać różnica?
- Samorządowcy nie zajmują się wielką polityką. Dla nas ważne są zwykłe ludzkie sprawy: dziurawe drogi, brak chodników, kanalizacja. Jesteśmy całkowicie podporządkowani woli mieszkańców. Nasze odwiedziny w sołectwach są czymś zwyczajnym, codziennym, a nie eventem organizowanym z powodu kampanii wyborczej.
- W takim razie, czym zajmował się Sebastian Jagiełowicz zanim wkroczył do samorządowego świata?
- Był bardzo zaangażowany w prace kilku stowarzyszeń. Jest współzałożycielem Stowarzyszenia Dobry Start. Do dziś jest jedynym męskim członkiem Stowarzyszenia Babiniec. W OSP Racula odpowiadał za pozyskiwanie pieniędzy. Przez kilka lat pozyskał ok. 300 tys. zł z różnych unijnych programów. Do tego jest aktywny w Zielonogórskim Klubie Sportowym. Jest także współzałożycielem Zielonogórskiego Związku Organizacji Pozarządowych. Wystarczy?
- Dzielnica Nowe Miasto powstała jako realizacja tzw. połączeniowych obietnic. Czy po sześciu miesiącach życia tego nowego tworu można pokusić się o jego ocenę?
- Poczekajmy na zakończenie pierwszej kadencji rady dzielnicy. Cztery lata powinny pozwolić na pełne ujawnienie wszystkich zalet i minusów dzielnicy i jej rady. Dziś jest jeszcze za wcześnie na oceny.
- Ucieka mi pan…
- To nie ucieczka, tylko przestroga przed pokusą ferowania łatwych wyroków. Połączenie miasta i gminy było bardzo udanym przedsięwzięciem, w które od samego początku aktywnie się włączyłem. Ale są też problemy. Widać to było choćby na przykładzie kłopotów z koszeniem poboczy wojewódzkich i powiatowych dróg przebiegających przez byłą gminę, dziś miasto. Dzięki szybkiej reakcji prezydenta Janusza Kubickiego i rady miasta znalazły się pieniądze nie tylko na koszenie trawy, ale także na zakup kosiarki i równiarki drogowej. Bez połączenia nie byłoby tego sprzętu.
- Czym zajmuje się zarząd dzielnicy, jak pan i Mariusz Zalewski podzieliliście obowiązki?
- Obowiązki zarządu wykonujemy wspólnie. Opiniujemy projekty uchwał. Diagnozujemy problemy zgłaszane przez mieszkańców. Nadzorujemy realizację projektów finansowanych z tzw. ministerialnego bonusa. Podam tylko ostatni przykład: udało się nam doprowadzić do ogłoszenia przetargu na budowę wielofunkcyjnego boiska w Ługowie. Rozstrzygnięcie – 24 września.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak