40. lat Elektrociepłowni Zielona Góra

17 Październik 2014
Tadeusz Janczak, Marian Babiuch, Ryszard Piotrowski w zielonogórskiej elektrociepłowni pracują od początku. Od 40. lat. - Dziś z dumą patrzymy na firmę, bo mamy w niej technikę rodem z XXI w. – zgodnie mówią.

Firma właśnie obchodzi swoje 40-lecie istnienia. W piątkowe południe widownia Teatru Lubuskiego pękała w szwach. Wypełnili ją goście i pracownicy.
– Bez dobrej załogi, bez jej inwencji, poświęcenia i hartu ducha nie byłoby bogatej historii naszej firmy, która z brzydkiego kaczątka wyrosła na jedną z najnowocześniejszych firm energetycznych w Europie. – podkreślał wyraźnie wzruszony prezes Marian Babiuch.

Prezydent Janusz Kubicki zachwalał miejską elektrociepłownię oraz jej prezesa. - Marian Babiuch był i jest moim przewodnikiem po skomplikowanych problemach energetyki. Zawsze potrafił wokół siebie zgromadzić wybitnych specjalistów i menedżerów. Dlatego historia sukcesu zielonogórskiej elektrociepłowni to w dużej mierze historia jego osobistych zasług. Mam nadzieję, że za 40 lat znów nam opowie o swoich sukcesach.

Władze miasta, w podzięce za lata pracy na rzecz Zielonej Góry, uhonorowały zarząd EC: Mariana Babiucha, Mirosława Badurka i Piotra Olejniczaka specjalnymi statuetkami oraz listami gratulacyjnymi. Marszałek Elżbieta Polak obdarowała prezesa spółki sadzonką rocznego drzewka oraz żartobliwą panoramą elektrociepłowni z podobizną jej szefa.

Zanim kolejni goście zaczęli wygłaszać okolicznościowe laudacje, prezes Babiuch poprosił na scenę teatru dwóch równolatków zielonogórskiej elektrociepłowni: Tadeusza Janczaka i Ryszarda Piotrowskiego. Panowie dostali od szefa firmy listy gratulacyjne oraz okolicznościowe pamiątki. – To są nie tyle moi podwładni, ile przede wszystkim moi przyjaciele – ze sceny tłumaczył gościom M. Babiuch.

Na zakończenie gali, pracownicy i goście obejrzeli obszerne fragmenty spektaklu muzycznego „Piaf” Jana Szurmieja w wykonaniu aktorów Lubuskiego Teatru. Po południu załoga ECZG bawiła się w zielonogórskiej Palmiarni.

Równolatkowie ECZG

Tadeusz Janczak, mistrz w Zakładzie Dystrybucji Ciepła ECZG: - Gdybym zdołał cofnąć czas o 40 lat i gdybym miał raz jeszcze podejmować zawodowe decyzje, poszedłbym tą samą drogą. Razem z elektrociepłownią przeszedłem długą drogę: od siermiężnej, ciężkiej technologii po ekologiczną, cichą elektronikę. Kiedyś mieliśmy ciągłe problemy z palaczami, z dostawami węgla. Dziś z dumą patrzę na firmę, bo mamy w niej technikę rodem z XXI w. Musimy wciąż się uczyć, doskonalić własne umiejętności, przecież ECZG z każdym rokiem tylko się rozwija. A my, pracownicy, musimy umieć sprostać wszystkim nowym wyzwaniom.

Ryszard Piotrowski, kierownik Wydziału Wsparcia Eksploatacji ECZG:- Nie żałuję swojej decyzji sprzed 40 lat. Wtedy, w 1974 r., doskonale wiedziałem do jakiej firmy idę. Nie mogło w niej być ani głośniej, ani brudniej niż w kolejowej parowozowni, gdzie wcześniej pracowałem. Tam to dopiero był hałas i brud. Teraz, w EC, jest tak czysto, że można byłoby chodzić w białych pantoflach. Każdemu nowemu pracownikowi elektrociepłowni tylko mogę pogratulować, bo dostał pracę w wyjątkowej firmie. Gdy patrzę w przeszłość, to widzę, że przez te 40 lat nie tylko produkowaliśmy ciepło i prąd, ale także tworzyliśmy mocne, wręcz rodzinne więzi. To dziś prawdziwa rzadkość.

(pm)

Całkowicie pożegnaliśmy się z węglem

Specjalnie dla naszej redakcji, Marian Babiuch dał się namówić na chwilę wspomnień:
Marian Babiuch: - Wszystko zaczęło się w 1974 r. Od powstania zielonogórskiej „wytwórni ciepła”, aby doprowadzić do likwidacji ok. 80 kominów kopcących na nasze miasto. Wytwórnia zaczynała od zaledwie jednego wodnego kotła, którego technologia oparta była o rozwiązania z lat 20. XX w. Nasze początki były więcej niż skromne, ale już w 1976 r. uruchomiono pierwszą turbinę o mocy 10,5 MW. To już było coś.

- Czy od tego momentu możemy mówić o historii firmy usłanej różami?
- Nic podobnego. Wystarczy wspomnieć Sylwestra zimą 1978/79. Jeszcze rankiem padał deszcz, ale wieczorem zaczęły się intensywne opady śniegu. Byłem w firmie już od 30 godzin. Mój zmiennik nie mógł dojechać z powodu zasp. Mróz był tak wielki, że nie można było węgla pobrać z hałd. Nawet wojsko, które przybyło nam z pomocą, nie dawało rady. Tej nocy i następnych dni nie zapomnę do końca życia.

- Dzisiaj to może nie tak oczywiste, ale kiedyś w państwowych zakładach pracy żyło się nie tylko produkcją…
- Przedsiębiorstwo było naszym drugim domem. Przykładem wydarzenia z 1980 r, wtedy prawie cała nasza załoga zapisała się do Solidarności, ja zostałem wybrany szefem komisji zakładowej. Byliśmy młodzi, odważni i śniła się nam lepsza, sprawiedliwsza Polska. Mieliśmy nawet własnego Wałęsę. Tak się nazywał jeden z naszych młodych kolegów.

- Pamięta pan wprowadzenie stanu wojennego?
- 13 grudnia, o 6.00 przyjechałem do fabryki. A tu nie działają żadne telefonu. Zero łączności. No to wysłałem kierowcę po szefa firmy, zgodnie z ówczesnymi procedurami. Ten zaraz ściągnął pracownika od tzw. obronności. Otworzyli sejf, komisyjnie otworzyli kopertę, a tam dekret o militaryzacji firmy. Główny inżynier tylko nam powiedział „Nie dyskutować, Wykonać!”.

- Od kiedy elektrociepłownia zaczęła się bardziej interesować produkcją niż polityką?
 - Polityka długi czas była ważną częścią życia firmy. Te dwie sfery wzajemnie się przenikały, ale nawet po reaktywacji Solidarności, po pierwszych wolnych wyborach, nigdy nie zapominaliśmy o rozwoju firmy. Już wtedy zaczęliśmy szukać dróg wyjścia z przyciasnych struktur Zielonogórskich Zakładów Energetycznych. Już wtedy chcieliśmy wybić się na samodzielność, bo chcieliśmy technologicznego i finansowego rozwoju. Byliśmy głodni sukcesu.

- Od 1991 r. rozpoczęliście byt samodzielnej firmy. To początek ery spokoju?

- A gdzie tam, to właśnie wtedy rozpoczął się dla nas najbardziej gorący okres. Łącznie ze strajkami załogi. Z jednej strony, przekształcenia własnościowe w przedsiębiorstwie. Z drugiej strony, intensywne, wręcz gorączkowe zabiegi o technologiczne unowocześnienie firmy, czyli doprowadzenie do budowy bloków gazowo-parowych. Jeśli do tego dodamy trudne negocjacje z bankami, które miały kredytować nasze sztandarowe inwestycje, to łatwo sobie wyobrazić, pod jak wysokim napięciem żyliśmy przez te wszystkie lata. Było bardzo ciężko, ale żyliśmy intensywnie i oddychaliśmy wolnością.

- A przy okazji politycy prawie doprowadzili EC  do bankructwa…
- To było na przełomie 2006/2007 r. Unia Europejska potraktowała nasze długoletnie umowy z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi, na dostarczanie prądu, jako niedozwoloną pomoc publiczną. Nakazała, aby polski rząd wypowiedział te umowy. Wpadliśmy w przerażenie, również obsługujące nas banki, bo umowy te były podstawą dla naszych kredytów. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Przez sześć miesięcy negocjowaliśmy trudny kompromis, który pozwolił EC pójść do przodu.

- W 2001 r. największym współwłaścicielem EC stała się francuska korporacja państwowa EDF. Nowy właściciel, nowe porządki?
- Od tego roku trafiliśmy do Grupy EDF Polska. W dobrym towarzystwie, bo EDF jest współwłaścicielem elektrociepłowni w Gdańsku, Rybniku, Toruniu, Krakowie czy Zielonej Górze. Łącznie produkujemy ponad 10 proc. energii elektrycznej w Polsce. Ale zmiany właścicielskie w niczym nie zahamowały naszych ambitnych planów. Całkowicie zrezygnowaliśmy węgla. Uruchomiliśmy pięć nowych kotłów gazowo-olejowych i jeden mały gazowo-parowy. Od tego momentu całkowicie pożegnaliśmy się z węglem.

- Z czego jest pan najbardziej dumny?
- Z doprowadzenia do prawie 100 proc. redukcji pyłów i innych zanieczyszczeń w EC oraz z wyśrubowanych norm BHP, które obowiązują w naszej spółce. Uparcie powtarzam pracownikom, że przychodzą do firmy zarobić na życie, nie po kalectwo lub śmierć. Życie jest ważniejsze od produkcji.

(pm)