Coca-coli nie mamy, ale miasto stoi na stu nogach
Rozmowa z Januszem Kubickim, prezydentem Zielonej Góry
Kalina Stawiarz, „Gazeta Wyborcza”: - Organizujemy plebiscyt na Zielonogórską Firmę 25-lecia. Myśli pan, że będzie z czego wybierać?
Janusz Kubicki: – Oczywiście, że tak. Chociaż nie mamy w Zielonej Górze coca-coli i żadne z naszych przedsiębiorstw nie osiągnęło pozycji lidera w skali świata. Czasami są to wręcz firmy, o których istnieniu nawet nie wiemy. Mimo to jestem z nich dumny. To wiele małych i średnich przedsiębiorstw – są jak nogi, na których stoimy. Dzięki temu problem Śląska nas nie dotyka. Nie mamy takiego kłopotu, że jak jeden pracodawca padnie, to całe miasto ciągnie na dno.
Trochę firm jednak upadło.
– Nie wszystkie firmy pokonały trudy transformacji gospodarczej, ale wiele ją przetrwało. Wśród tych, którym się nie powiodło, jest Polska Wełna, dawne Browary Zachodnie „Lubusz” czy Lubuska Wytwórnia Win. Na szczęście powstały także nowe firmy np. Cinkciarz.pl czy Eobuwie. Jest się z czego cieszyć. Szczególnie jestem dumny z firm, które powstały w branży IT. Myślę o ADB, Max Elektronik, Streamsoft. Cenne są także te, które powstały od zera. Tak naprawdę z niczego. Na Zachodzie do fortun dochodziło się przez kilka pokoleń. U nas w ciągu tych 25 lat nastąpił prawdziwy przełom.
- Ma pan swoich faworytów?
– Oczywiście, ale nie chciałbym kogoś pominąć. Jest LUG. który powstał praktycznie od zera. Mamy Lumel, który przetrwał wielkie zmiany. Dawny Polmos, który mimo ogromnych przemian własnościowych, wciąż w tym samym miejscu działa w tej samej branży i się rozwija. Ostatnio zwiększyli nawet zatrudnienie. Tych firm jest bardzo dużo. Gdybym miał wskazać jedną, miałbym z tym wielki problem.
- Trzeba w naszym plebiscycie podzielić firmy wedle kategorii?
– Tak. Dwie kategorie to minimum. Warto wyróżnić te przedsiębiorstwa, które przeżyły przeobrażenia. To właśnie takie firmy, jak wspomniany wcześniej Polmos, który nie bał się wprowadzić na rynek koszernej wódki, gdy takie oczekiwania klientów się pojawiły. To również Novita, która w tym roku obchodzi 40. urodziny czy Elektrociepłownia – powstawała w tym samym czasie. Jest też cała kategoria firm, które w tym mijającym ćwierćwieczu zaczęły swoją działalność i dziś odnoszą wielkie sukcesy. To m.in. Stelmet, który sponsoruje największe kluby sportowe w mieście.
- Są także ludzie.
– To są dziesiątki, a nawet setki ludzi, którzy osiągnęli wielkie sukcesy. Mamy choćby takich zielonogórzan jak państwo Jarząbkowie. Działają też przedsiębiorcy, którzy pochodzą z Zielonej Góry, i o niej nie zapominają. Jeśli dobrze się rozejrzymy, to zobaczymy, że te firmy – jak choćby Stelmet Stanisława Bieńkowskiego – są wszędzie. Nadal tworzą klimat tego miasta. To jest dla mnie zawsze budujące. Wszyscy powinniśmy to dostrzegać. Czerwony dywan należy rozwijać nie tylko przed inwestorem zagranicznym. Lokalnych przedsiębiorców też trzeba wspierać.
- Odpłacają się miastu?
– Zawsze jestem wdzięczny firmom, które pamiętają, skąd są. Wspierają sportowców, organizacje kulturalne i pozarządowe, strażaków. Nie muszą tego robić, a jednak pomagają. Potrafią przeznaczać na to pieniądze, zamiast kupić sobie siódmy samochód czy dziewiąty dom. Zamiast chować je do skarpety wydają, po to, aby zielonogórzanom żyło się lepiej.
- Jest pan zadowolony z pozycji Zielonej Góry na gospodarczej mapie Polski?
– Jeśli popatrzymy sobie na województwo, to nie jest źle. Bezrobocie w Zielonej Górze jest najniższe w regionie. Ale różowo nie jest. Bodźcem do rozwoju mogłaby być w naszym przypadku budowa kopalni węgla brunatnego i elektrowni. Słabiej wypadamy na tle innych regionów. Muszę jednak przyznać, że ostatnio „Gazeta Wyborcza” zrobiła ranking, który pozytywnie mnie zaskoczył.
- Ranking „Wyborczej” pokazał, że Zielona Góra to najlepsze miejsce do życia.
– Wygrać z Warszawą, to wielki sukces. Nie oznacza to jednak, że u nas jest tak dobrze, tylko że gdzie indziej jest jeszcze gorzej. Ale jak się popatrzy na statystyki, to Zielona Góra zyskuje mieszkańców.
- Chodzi panu o połączenie z gminą?
– Potrzebujemy wciąż nowych bodźców, ale nie chodzi tylko o połączenie. Słupsk czy Koszalin trochę gorzej zniosły okres transformacji. Tam ubyło mieszkańców. Wałbrzych miał 141 tys. teraz ma 121 tys. osób. To tak jakby całe os. Pomorskie czy Śląskie nagle wsiadło w samochód i wyjechało. Zielona Góra przeszła przez te zmiany suchą nogą. Nie straciliśmy mieszkańców. Prawdopodobnie dlatego, że mamy uniwersytet oraz firmy, które są stąd i prowadzą tu swoje biznesy. Biorąc pod uwagę, że w tym czasie z Polski za granicę wyjechało jakieś dwa miliony ludzi, to widać, że do nas za tym chlebem przyjeżdżają.
Rozmawiała Kalina Stawiarz