To więcej niż przepaść
- Analizuje pan życie gospodarcze miasta i gminy od wielu już lat. Czy podpisze się pan pod niedawną diagnozą zielonogórskiego komornika, Norberta Piskorza, że „zawał nam nie grozi, ale objawy choroby widoczne są gołym okiem”?
Roman Fedak, dyrektor Wojewódzkiego Urzędu Statystycznego w Zielonej Górze: - W jakiej roli miałbym wystąpić podczas naszej rozmowy: jako szef urzędu statystycznego czy jako obywatel?
- Jako obywatel.
- Ale od liczb i tak nie uciekniemy. Dlatego skupmy się na infrastrukturze: gmina ma 184 km rur wodociągowych. Miasto – 230 km. W gminie tylko 73 proc. mieszkańców korzysta z wodociągów, w mieście aż 96,6 proc. Popatrzmy teraz na kanalizację. W gminie mamy zaledwie 74 km rur kanalizacyjnych, w mieście aż 260. W gminie tylko 30 proc. mieszkańców może korzystać z kanalizacji, w mieście aż 91,1 proc.
Zużycie wody na jednego mieszkańca w gminie wynosi 31,4 m sześc., w mieście 54,5. Jeszcze ciekawsze dane dotyczą ścieków. Wskaźnik odbioru ścieków dla gminy wynosi 46,2 proc., dla Zielonej Góry aż 92,8 proc.
- To więcej niż przepaść, to katastrofa.
- Popatrzmy teraz na obiekty służące oświacie i kulturze. Gmina ma tylko 6 bibliotek, 10 przedszkoli, 5 szkół podstawowych i 2 gimnazja. W Zielonej Gorze mamy bibliotekę uniwersytecką, wojewódzką i osiedlowe, 41 przedszkoli, 16 szkół podstawowych, 13 gimnazjów. O szkołach średnich i uniwersytecie nie wspomnę. Tego typu szkół nie ma w ogóle w gminie.
- A potencjał gospodarczy?
- Zielona Góra w systemie Regon ma zarejestrowanych 17.200 firm, gmina zaledwie 2.400. Wśród nich aż 620 firm zajmuje się handlowym pośrednictwem, ok. 300 firm świadczy usługi budowlane. Ogólnie rzecz biorąc - to najczęściej jednoosobowe podmioty gospodarcze kooperujące z miejskimi firmami i instytucjami.
- A co na plus możemy odnotować po stronie gminy?
- Gmina ma lepsze wskaźniki, np. w kontekście demograficznym. Gminny wskaźnik obrazujący różnicę pomiędzy liczbą zgonów i narodzin oscyluje w granicach plus 5,9 promila. Tymczasem miejski wskaźnik wynosi minus 0,09 promila. Podobna tendencja występuje w obrębie salda migracji, czyli różnicy pomiędzy opuszczającymi gminę i nowymi osiedleńcami. W gminie wskaźnik ten wynosi plus 14,44 promila, w mieście minus 0,32 promila.
- Gmina, pomimo swego cywilizacyjnego zapóźnienia, okazuje się być silnym magnesem. Zwłaszcza dla bogatszych zielonogórzan, bo to przede wszystkim oni zasilają szeregi nowych obywateli gminy. Na czym polega ten fenomen?
- Jedną z przyczyn może być, żartobliwie mówiąc, atawizm wiejski. Przecież zdecydowana większość naszego społeczeństwa ma chłopskie korzenie. Również zielonogórzanie, gdy już odchowają dzieci i ustabilizują własną sytuację materialną, zaczynają odczuwać tęsknotę za powrotem na łono natury, za wolną przestrzenią, za ciszą i poczuciem bycia u siebie. Tę tęsknotę zaspokajają poprzez zamieszkanie w wiejskim domu. Czyli zatoczyliśmy koło. Kiedyś opuściliśmy wieś, aby teraz powrócić i od razu zapuścić mocne korzenie.
- Dlaczego ci najbogatsi i często dobrze wykształceni nowi obywatele gminy są czasami sceptycznie nastawieni do połączenia gminy z miastem?
- Być może boją się, że po połączeniu zniknie dowartościowujący ich prestiżowy status posiadacza wiejskiej posiadłości. Że znów staną się zwykłymi mieszczuchami, anonimowymi wśród innych, sobie podobnych.
- Jak można zniwelować to fałszywe wyobrażenie?
- Tylko rozbudzając dumę z bycia zielonogórzaninem. Tego zadania nie wykonamy samym sportem. Tu się nie obejdzie bez technologicznego „kopa”. Bez wypielęgnowania własnej innowacyjnej klasy kreatywnej. A jak to się robi, warto zobaczyć w Rzeszowie. Cała nasza miejsko-gmina klasa polityczna powinna pojechać do tego miasta, aby zobaczyć skutecznie stymulowany rozwój.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak