Połączenie nie może być tylko pustym hasłem!
- Gratuluję wybitnego osiągnięcia. Księga „Enographia Thalloris”, poświęcona historii zielonogórskiego winiarstwa, została wydrukowana w pana drukarni. Robi imponujące wrażenie.
Piotr Nawracała, konstruktor i autor patentów, szef zielonogórskiej drukarni LIGATURA: - To przede wszystkim zasługa autora, Mirosława Kuleby. I wydawcy, Przemysława Karwowskiego. Bez ich benedyktyńskiej pracy nie byłoby tej wspaniałej księgi.
- Jak się sprzedaje?
- Księgę wydrukowaliśmy pod koniec 2013 r. Pomimo dużych obaw, pierwotny nakład jest już prawie wyczerpany. Około 100 egzemplarzy trzymamy na specjalne okazje związane z obchodami 700 lat winiarstwa w naszym mieście. Jak dobrze pójdzie, będzie dodruk.
- Do winiarstwa przyznaje się również gmina. Nawet jej herb zdobi winny motyw.
- To tylko pokazuje, jak umowny charakter ma administracyjny podział na miasto i gminę. Z punktu widzenia wielowiekowej obecności winnic na naszym terenie, dzisiejsza granica jest kompletnie bez znaczenia. Przecież nawet nasi niemieccy poprzednicy traktowali cały ten obszar jako cywilizacyjną jedność.
- I mieli podobne problemy demograficzne, im także „uciekała” młodzież do dużych miast.
- Ówczesny Berlin musiał nawet objąć nasze miasto rządową pomocą finansową, za którą wybudowano od podstaw nie tylko nowe ulice i robotnicze domki, ale także nowe wioski, często wedle tego samego zamysłu urbanistycznego. Byt tych wiosek od początku uzależniony był od rozwoju miasta.
- Powojenna Zielona Góra swój rozwój także zawdzięcza politykom, tym razem warszawskim. Parasol nad miastem zwinęli dopiero pod koniec XX wieku. Teraz sami musimy zabiegać o własną przyszłość.
- Ten egzamin z samodzielności zdajemy z różnymi ocenami. Najpierw uwierzyliśmy, że nic nie musimy robić, bo i tak napłynie wielka fala niemieckich marek. Potem sądziliśmy, że przygraniczna różnica cen będzie wieczna. I tak długo karmiliśmy się iluzjami, że nic nie musimy robić, aż przyszło bolesne odkrycie, że młodzi nam uciekają, że kieruje nimi hasło „Ratuj się kto może!”.
- Mają rację?
- Mają. Zostaliśmy sami na scenie. Ani Berlin, ani Warszawa już nas nie wezmą na utrzymanie. Nawet unijną pomoc musimy zdobywać w pocie czoła. Nie mamy wyjścia, musimy zewrzeć szyki, czyli połączyć gminę z miastem. Ale to najłatwiejszy krok. Dla mnie, przedsiębiorcy, połączenie jest tylko narzędziem, nie celem. Musimy zatem znaleźć dobrą odpowiedź na pytanie – do czego będzie nam potrzebne połączenie.
- Pan zna odpowiedź?
- Chętnie wystartowałbym w konkursie na najciekawszą wizję czy program rozwoju miasta. Niestety, nikt takiego konkursu nie ogłosił. Słyszę tylko absurdalne skargi na próby rzekomej likwidacji gminy wiejskiej.
- Dlaczego absurdalne?
- Bo od polityków oczekuję czegoś znacznie poważniejszego niż tylko biadolenia. Oczekuję odpowiedzi: co zamiast połączenia? I dopóki władze gminy nie przedstawią własnego programu, dopóty jedynym możliwym scenariuszem pozostaje połączenie.
- Sam pan mówi, że połączenie nie może być pustym hasłem…
- Ja bym połączenie wykorzystał do oparcia rozwoju miasta o szeroko pojęte usługi adresowane do emerytów, głównie polskich i niemieckich. Przecież miasto mogłoby wprowadzić program certyfikatów poświadczających wysoki poziom usług dla tej grupy. Od hoteli i domów spokojnej starości, ulokowanych w urokliwych miejscach obecnej gminy wiejskiej, po wyspecjalizowane usługi rehabilitacyjne i specjalistyczne kierunki studiów na Uniwersytecie Zielonogórskim. Marketingowym wabikiem powinny być winnice i liczne imprezy osadzone w winiarskiej tradycji. Przecież nawet Niemcy reklamowali miasto leczniczymi właściwościami winogron i wina. Tego wszystkiego nie da się zrobić bez porządnych dróg, bez łączności telekomunikacyjnej, bez sieci kanalizacyjnej. Budżet gminy jest zbyt biedny. Tylko miasto jest bogate. Ale pieniądze to nie wszystko. Jeszcze ważniejsza jest racjonalna wizja zmian.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak