Połączenie to oczywista oszczędność czasu, sił i pieniędzy
- Jest pan za połączeniem gminy z miastem?
Piotr Mężyński, prezes zielonogórskiej spółki budowlanej PBO: - Jak odpowiem „tak”, to podpadnę u wójta. Jak odpowiem „nie”, podpadnę u prezydenta. Na pańskie pytanie nie ma neutralnej odpowiedzi. Przynajmniej w budowlanej branży uzależnionej od publicznych przetargów i dobrej współpracy z administracją samorządową.
- Ej, bawi się pan moim kosztem. A ja pytam poważnie.
- W porządku. Od teraz będzie tylko poważnie. Dla pana najistotniejszym pytaniem jest: kto opowie się „za” lub „przeciw” połączeniu. A dla mnie najistotniejszą sprawą jest dobro mojej spółki, by klienci byli zadowoleni i by nasi pracownicy na koniec miesiąca dostali pensje. Połączenie nie zajmuje głównej pozycji na mojej liście priorytetów. Nie dlatego, że jestem aspołeczny lub nie interesuję się losem miasta. To kryzys i trudna sytuacja mojej branży spędzają mi sen z powiek, nie połączenie.
- Sugeruje pan brak związku pomiędzy połączeniem i gospodarką?
- Z samego faktu zlikwidowania granicy pomiędzy gminą i miastem zbyt wiele nie będzie wynikać. Co najwyżej obniżka kosztów obsługi administracyjnej nowego samorządu. Ale to za mało, co najwyżej pierwszy krok, aby doświadczyć istotnego wzrostu zamówień. Główne przyczyny gospodarczego kryzysu tkwią poza połączeniem.
- Perspektywa kontaktów tylko z jednym ośrodkiem władzy nie jest dla pana, przedsiębiorcy, kusząca?
- Taka perspektywa będzie kusząca dla każdego przedsiębiorcy. Zamiast rozmawiać z dwoma urzędami, moglibyśmy rozmawiać tylko z jednym. To oczywista oszczędność czasu, sił i pieniędzy. Ale zanim przedsiębiorca uruchomi procedurę inwestycyjną, najpierw musi się pojawić popyt na jego produkty lub usługi. Wątpię, by połączenie radykalnie zwiększyło zapotrzebowanie np. na wielorodzinne budownictwo mieszkaniowe. Na skalę tego popytu nie mają większego wpływu ani wójt, ani prezydent, tylko banki i polityka państwa.
- Czyli?
- Od ponad 20 lat, poprzez błędne rozwiązania w zakresie zamówień publicznych, państwo preferuje (mówiąc skrótowo) firmy niepłacące podatków. W tej sferze wiele jest do zrobienia nawet na naszym lokalnym rynku. Mam na myśli np. wyśrubowane kryteria, które uniemożliwiają wystartowanie w przetargu naszym firmom. Wśród równie ważnych barier jest zapaść wymiaru sprawiedliwości, który nie gwarantuje bezpieczeństwa obrotu gospodarczego. Do tego dodajmy zapaść szkolnictwa zawodowego, właściwie jego niemal całkowita likwidacja. W dobrze funkcjonujących państwach Europy, w liceach ogólnokształcących kształci się tam o połowę mniej uczniów niż w szkołach zawodowych. W Polsce jest odwrotnie. Za parę lat zabraknie nam wykwalifikowanych pracowników.
- Na jakość sądownictwa nie mamy wpływu. Na lokalne życie gospodarcze, owszem. Zbigniew Barański, zielonogórski pośrednik obrotu nieruchomościami twierdzi, że połączenie znacząco ożywi nasz rynek budowlany. Ma rację?
- Bogaci zielonogórzanie na ogół nie kupują dużych mieszkań, bo koszty zakupu oraz remontu oscylują w granicach ceny nowego domu położonego w promieniu 10-15 km od centrum miasta. Zamożni najczęściej tylko wtedy kupują luksusowo wyposażone mieszkania, jeśli czas dojazdu ze wsi do pracy przekracza 1-2 godziny. Dojazd na poziomie pół godziny nie jest dla nich większym problemem.
- Czyli przyszły boom w gminie, po połączeniu, dotyczyć będzie budownictwa jednorodzinnego?
- Tylko wtedy, gdy miasto dysponować będzie pieniędzmi na przygotowanie planów zagospodarowania przestrzennego oraz na doprowadzenie mediów oraz dróg. Ale w mieście wciąż są niewykorzystane rezerwy w postaci wolnych działek. Czasami wystarczy wyasfaltować 400 metrów ulicy dojazdowej, aby nabywcy ustawili się w kolejce.
- Niedługo wyczerpiemy wszystkie rezerwy i będziemy zmuszeni wyjść poza granice miasta. Co by pan radził włodarzom gminy i miasta?
- Panowie, powinniście razem poszukać najlepszego rozwiązania dla mieszkańców miasta i gminy. To wasz obowiązek!
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak