Żona mówi: spełniaj marzenia!
- O co Stelmet powalczy w Warszawie?
Przemysław Zamojski: - Puchar Polski rządzi się swoimi prawami, bardzo ciężko jest go zdobyć. Sporo jest też niespodzianek i często bywa tak, że wyżej notowani rywale przegrywają w meczach otwarcia. My będziemy skupieni i skoncentrowani. Chcielibyśmy wznieść puchar dla Zielonej Góry. To jest nasza motywacja, ale będziemy podchodzić od meczu do meczu. Najpierw Trefl Sopot.
- Czy jesteście w gronie faworytów?
- Ciężko powiedzieć, kto jest faworytem. Obecnie jedynym naszym zmartwieniem jest Trefl Sopot i do tego rywala musimy się przygotować jak najlepiej. Doszedł do nich teraz Martynas Paliukenas. To będzie duża wartość dodana, szczególnie w obronie. Musimy być zmotywowani, żeby zostać w Warszawie jak najdłużej.
- Smak pucharu znacie, choć kubki smakowe mogły już o nim nieco zapomnieć. Ostatni raz wznosiliście go trzy lata temu.
- No tak, ten smak już raczej nie pozostał na języku (śmiech – dop. MK). Zrobimy wszystko, żeby puchar wrócił do Zielonej Góry. To dałoby fajnego kopa na resztę sezonu. Jest sporo rzeczy do wygrania za sprawą tego trofeum.
- Dla pana to pewnie szczególny czas, bo za chwilę w trakcie jednego sezonu rozpocznie się inny, ten w koszykówce 3x3.
- Można tak to ująć. To będzie ostatni turniej, który rozegram z drużyną z Zielonej Góry i pojadę na swoje przygotowania, gdzie będziemy ciężko trenować po to, żeby w pierwszym terminie zdobyć kwalifikację olimpijską i żeby jak najszybciej wrócić do Zielonej Góry.
- Kibice też dali pozytywnego kopa, chociażby przy okazji ostatniego meczu w CRS, gdzie zgotowali panu owację.
- Kibice są wspaniali. Zawsze nas wspierają. Wiem, że wybiera się też grupa na Puchar Polski. Z niektórymi zobaczę się jeszcze podczas turnieju. Mam nadzieję, że zostaną w Warszawie jak najdłużej.
- Jak będzie wyglądał ten czas poświęcony koszykówce 3x3?
- Zaczynamy od zgrupowania w Gdańsku. Tam jest ośrodek treningowy, gdzie będziemy mieli taką nawierzchnię, jak na turnieju kwalifikacyjnym w Indiach. Potem mamy dwa turnieje sprawdzające w Sankt Petersburgu i na sam koniec pojedziemy na jeszcze jeden obóz adaptacyjny. Turniej w Indiach będzie rozgrywany w dniach 18-21 marca.
- Gdyby tam się nie udało zdobyć olimpijskiej przepustki, to następna szansa za miesiąc?
- Tak, około 21 kwietnia.
- Jak rodzina znosi te rozłąki? Jak sobie radzicie, gdy tata, mąż znika na dłużej?
- Bardzo dobrze sobie radzimy. Żona od zawsze mnie wspierała i do tej pory tak jest. Całą karierę grałem w kadrze, więc zawsze te wakacje były mocno zajęte. Korzystamy tyle, ile się da. Wolny czas zawsze spędzamy razem. Żona powiedziała jedno: spełniaj swoje marzenia! Walka o olimpiadę to jest wielka sprawa. Jadę, żeby to zgarnąć!
- Walka o olimpijskie przepustki czasami wyzwala jeszcze więcej emocji niż starcie o medale mistrzostw świata czy Europy…
- Wiemy, że wszystkie drużyny będą szalenie zmotywowane. Na igrzyskach zagra tylko osiem najlepszych drużyn świata (Polacy w ubiegłym roku z P. Zamojskim w składzie zdobyli brązowe medale mistrzostw świata – dop. MK). My chcemy wyjść z grupy i przejść ćwierćfinał, żeby załapać się do czwórki. Wtedy są dwie szanse. Jeśli wygrasz półfinał, to od razu masz kwalifikację, a jak się nie uda, to jest jeszcze mecz o trzecie miejsce. Jego zwycięzca również jedzie do Tokio.
- Ciężko jest się przestawić na koszykówkę 3x3? O czym trzeba pamiętać?
- O tym, że piłka jest mniejsza o jeden rozmiar. Ma jednak tę samą wagę. Ułożenie ręki przy rzucie nie zawsze jest takie same, jak w naszej koszykówce ligowej. Trzeba być też gotowym na to, że będzie się trochę bardziej poobijanym.
- Łokcie na porządku dziennym?
- Przypomina to pracę, jaką wykonują nasi podkoszowi. Wszyscy walczą. Jest ostra, fizyczna walka i piekielnie szybkie tempo.
- Kiedy zaczęła się fascynacją koszykówką 3x3? To jeszcze czasy koszykarskiej młodości i rodzinnego Elbląga?
- Dokładnie. Jeździliśmy z kolegami z podwórka po różnych miejscowościach, chcieliśmy się pokazać w różnych turniejach. Udawało się czasami wygrywać. Tak się narodziła miłość do ulicznej koszykówki. Po latach gry na parkiecie powróciła. Można powiedzieć, że zmierzam tam, skąd przyszedłem. (śmiech – dop. MK)
- A ci „ulicznicy” z kadry, jakimi są ludźmi? Oglądając wasze poczynania, można stwierdzić, że świetnie czujecie się w swoim towarzystwie
- Bardzo zżyci jesteśmy. Jeden za drugiego pójdzie w ogień. Wszyscy w siebie wierzą, są też wobec siebie lojalni. Znamy się od wielu lat. To nie jest tak, że wszedłem do tej drużyny i nikogo nie znałem. Z Michaelem Hicksem wiele turniejów rozegrałem w jednej drużynie. Spotykaliśmy się niemal w każde wakacje, zawsze ze sobą trenowaliśmy. Z trenerem rywalizowałem od młodzieńczych lat w ramach zmagań Elbląg kontra Gdańsk. To jest grupa ludzi, którzy siebie doceniają i chcą stworzyć coś pięknego dla tej polskiej, ulicznej koszykówki.
- Słownik polsko-japoński już jest?
- Na razie skupiamy się na tych kwalifikacjach, ale mam nadzieję, że japońskie słowa będą nam potrzebne, żeby używać ich podczas wakacji.
- Dziękuję.
Marcin Krzywicki