Wśród lekarzy nie ma trzeciej fali
Minął rok od dnia, w którym do zielonogórskiego szpitala karetka przywiozła mieszkańca Cybinki, pierwszego pacjenta w Polsce, u którego zdiagnozowano wirusa SARS-CoV-2. Dziś ten sam szpital zużywa o około 2 tony tlenu dziennie więcej do leczenia pacjentów covidowych, hospitalizował już ponad 1 tys. chorych, a ponad 160 z nich przegrało walkę z wirusem. Rok po wybuchu pandemii w całym kraju przekroczyliśmy poziom 10 mln wykonanych testów, 1,75 mln zakażeń (45 tys. w Lubuskiem), w wyniku których zmarło prawie 44,4 tys. osób (w Lubuskiem - 1,2 tys.). W nieprawdopodobnym tempie światowe koncerny farmaceutyczne opracowały i wyprodukowały szczepionki - trzy z nich od grudnia ub. r. stosowane w krajach Unii Europejskiej, a drobina z Wuhan doczekała się złośliwych mutacji i po raz trzeci próbuje przechytrzyć rodzaj ludzki.
4 marca br. znów (dzień po dniu) potwierdzono ponad 15 tys. nowych zakażeń, i ponownie o ponad 3 tys. więcej niż tydzień wcześniej. To najwięcej od 27 listopada ub. r. A sama Zielona Góra (i powiat zielonogórski) na czwartkowej mapie zakażeń najciemniejszym, bordowym kolorem aż kole w oczy. Oznacza to powyżej 7 zakażonych na 10 tys. mieszkańców. SARS-CoV-2 nabiera impetu.
Głównym winowajcą obecnego wzrostu zakażeń w Polsce jest - jak informuje MZ - brytyjska odmiana patogenu. Potwierdzić miały to badania genomu koronawirusa wykonane w woj. warmińsko-mazurskim i pomorskim. Tam wyspiarska mutacja w tej chwili dominuje.
- Przyczyn rosnącego tempa pandemii jest więcej - przekonuje jednak zielonogórski epidemiolog i lekarz Włodzimierz Janiszewski. - Wzrostowi zachorowań sprzyja pora roku i niepodlegające ocenie statystycznej, ale wyraźnie zauważalne rozluźnienie społeczne. Ponadto, choć wszystkie wirusy mutują, to badania wykonane na małej populacji w woj. warmińsko-mazurskim, są wstępnym dowodem na to, że brytyjska odmiana szybciej zakaża. To może przyczynić się do zablokowania szpitali.
21 lutego Szpital Uniwersytecki, po chwilowej uldze, znów odnotował stu chorych na COVID-19 i od tamtego dnia częściej ma ich więcej niż mniej.
- Sytuacja jest zmienna, ale z reguły prawie wszystkie miejsca covidowe w szpitalu są teraz zajęte - mówi Sylwia Malcher-Nowak, rzeczniczka lecznicy. I znów nierzadko pod tutejszym SOR-em jedna lub kilka karetek czeka na przyjęcie chorego do szpitala. I znów z powodu braku miejsc przekierowywana zostaje do innej placówki. Wolnych łóżek dla chorych na COVID-19 w Lubuskiem na razie nie brakuje. Wczoraj rano (4 bm.) w województwie było ich jeszcze około 340. Tylko te kursy dalekie…
-Wzrost zachorowań zaczyna oddziaływać na infrastrukturę szpitalną - mówił w środę minister Niedzielski. MZ uruchamia więc szpitale tymczasowe w dziewięciu województwach. Lubuskiego to nie dotyczy.
Szpital w Zielonej Górze dysponuje dziś 34 miejscami na oddziale zakaźnym, izolatkami na prawie wszystkich pozostałych oddziałach i 68 łóżkami w szpitalu tymczasowym, w tym 20 do intensywnej terapii. Przypomnijmy, że ten ostatni dysponować miał 170 łóżkami, w tym 25 wyposażonymi w respiratory. Gdzie się podziały? - Wyposażenie mamy, ale brakuje nam lekarzy anestezjologów i pielęgniarek anestezjologicznych - tłumaczy rzeczniczka.
Na szczęście, ewentualny brak personelu nie rozkłada dziś na łopatki pracy Szpitala Uniwersyteckiego, w którym zaszczepiono już 85 proc. kadry, czyli prawie wszystkich chętnych. Tylko 8 pracowników ma wynik dodatni. Antidotum działa! Jednak w całej Zielonej Górze zaszczepionych zostało na razie około 16 tys. osób, niekoniecznie samych zielonogórzan, więc to najwyżej 11 proc. populacji. Do uzyskania odporności populacyjnej trzeba przynajmniej 6 razy tyle.
- Jesteśmy na etapie, w którym wszystko jest pod znakiem zapytania. I wszystko teraz zależy od naszej postawy, postępu szczepień i od tego, czy szczepionki są skuteczne na nowe warianty wirusa - mówi W. Janiszewski.
(el)