W strachu przed wojną uciekli z Ukrainy

4 Marzec 2022
Płonące miasta, ostrzał artyleryjski, brak prądu, wody, żywności i wszechobecny strach - taki obraz wojny przedstawiają docierający do Zielonej Góry uchodźcy, którym udało się wydostać z Ukrainy. Martwią się o bliskich, którzy zostali na terenach ostrzeliwanych przez Rosjan. Ulga, ale z tyłu głowy strach.

Natalia, studentka Uniwersytetu Zielonogórskiego wierzy, że uda się jej wrócić do Zielonej Góry. Utknęła w rodzinnym, ostrzeliwanym Charkowie. Julia wraz z synem Bogdanem uciekła z Krzywego Rogu. Druga Julia sprowadziła do Polski chorego ojca, którego ewakuowała z Kijowa. Ukraińcy uciekają z ojczyzny, szukając bezpiecznego miejsca w Polsce.

 

Wzięli dwie torby

Jeszcze kilka dni temu Julia Bondar żyła normalnie w Krzywym Rogu koło Zaporoża w Ukrainie. Miała dom, chodziła do pracy do punktu na lokalnym bazarku, wychowywała syna Bogdana, a jej mąż Anatol pracował w Polsce jako kierowca. Była szczęśliwa. W zeszły czwartek jej świat się zawalił.

- Rano, jak zwykle wstałam i szykowałam się do pracy. Nagle podano informację, że dzieci nie idą dzisiaj do szkoły - opowiada Julia. - Nie wiedziałam, co się dzieje, na ulicach momentalnie zrobiło się pusto, słychać za to było samoloty i helikoptery. Jeszcze wsiadłam do samochodu, ale wystraszyłam się, gdy usłyszałam huk i wystrzały. Zadzwoniłam od razu do męża, kazał mi się natychmiast pakować i uciekać do Polski. Bo wybuchła wojna, bo Rosjanie idą - relacjonuje poddenerwowana. Nie oglądając się na nic spakowała się i uciekła.

Sam Anatol od razu pojechał na granicę, aby odebrać rodzinę. - Zostawiłam wszystko tak, jak stałam, wzięliśmy tylko dwie torby, potem szybko wynajęliśmy busa. Na ulicach było już widać kolejki przy każdym sklepie i bankomacie. W pobliże granicy z Polską jechaliśmy 11 godzin, a tam czekały nas jeszcze trzy godziny ciężkiego marszu. Baliśmy się, ale mieliśmy szczęście. Gdy przekroczyliśmy granicę mąż już na mnie czekał - opowiada wzruszona Ukrainka. Dla niej koszmar wojny już się skończył, wraz z bliskimi znalazła schronienie w domu jednej z zielonogórskich rodzin. Ale wizja znajomych i przyjaciół, którzy zostali w kraju, nie pozwala jej zapomnieć o cierpieniach, których doznaje ojczyzna.

 

Studenci w rejonie wojny

Na Uniwersytecie Zielonogórskim studiują w tej chwili 53 osoby z Ukrainy, m.in. na kierunku filologia polska. - Niestety, część z nich przebywa obecnie w rejonie konfliktu. Wrócili do domów na czas nauki zdalnej, bowiem zajęcia stacjonarne zaczynają się u nas dopiero w połowie marca - tłumaczy prof. UZ dr hab. Tomasz Ratajczak, wicedyrektor ds. kształcenia Instytutu Filologii Polskiej. - Staramy się ze wszystkimi utrzymać kontakt. Oferujemy im pomoc. Osobiście regularnie koresponduję m.in. z panią Natalią, moją studentką, która przebywa w Charkowie. Jest przerażona tym, co się wokół dzieje, ale stara się zachować spokój.

Pomimo wszechobecnych wybuchów, strzałów i przemocy Natalia wierzy, że uda się jej wrócić do Zielonej Góry. Stara się być dzielna. „Panie profesorze, dziękuję za oferowaną pomoc, dziękuję za wszystko! Nadal jestem w Charkowie. Nasze piękne miasto, o którym tyle opowiadałam na zajęciach, jest cały czas niszczone. Jeśli tylko będą mogła się wydostać, to przyjadę do Polski!”- pisze w ostatnim mailu.

- Mamy nadzieję, że nic jej się nie stanie w czasie bombardowania oblężonego miasta - tłumaczy wyraźnie zmartwiony prof. Ratajczak. - Staramy się opracować plan, aby ją i jej rodzinę stamtąd wydostać. Mamy w tym wsparcie władz uczelni.

Pracownicy UZ wspierają także swoich ukraińskich absolwentów - dla jednej z byłych studentek zorganizowano pomoc medyczną - tak, aby jej ojciec Vadym Kashytsyn, pochodzący z Kijowa, mógł kontynuować w Zielonej Górze wieloetapowe leczenie.

- Prof. Ratajczak sam się ze mną skontaktował i spytał, czy czegoś nie potrzebuję - potwierdza Julia Bielanina. - Mój tata zmaga się z nowotworem. Gdy wybuchła wojna, udało się go szybko przetransportować z Kijowa do Zielonej Góry. Jest już bezpieczny i wkrótce będzie miał konsultację medyczną - zaznacza Julia. Ona sama mieszka tutaj od ośmiu lat. Też jest uchodźcą. Tylko z poprzedniej wojny. Z mężem i dwójką dzieci uciekła z Doniecka podczas pierwszej rosyjskiej agresji. - Wtedy też było strasznie - dodaje. Na Uniwersytecie Zielonogórskim ukończyła filologię polską.

 

Podzielimy się wszystkim

Jej rodzina od strony męża wciąż jednak przebywa w Charkowie. - Nie zdążyli wyjechać - zaznacza ze smutkiem Julia. Głos stara się mieć spokojny, ale nie da się ukryć, że się martwi. - Na razie udaje się z bliskimi utrzymać kontakt przez telefon komórkowy. Ale od tego, co od nich słyszymy, człowiek odchodzi od zmysłów, nie możemy spać po nocach. Rosjanie równają w mieście wszystko z ziemią, bomba spadła na pięcioosobową rodzinę w samochodzie, dorośli z trójką dzieci spłonęli żywcem - zatrzymuje się, ale po chwili kontynuuje łamiącym się głosem. - Kobiety rodzą teraz w schronach, brakuje wody, żywności, prądu i paliwa. Wszystkiego. A z miasta nie można się wydostać. Nie wiadomo, jak to się wszystko skończy…

Aby zająć jakoś myśli, kobieta stara się organizować pomoc w Zielonej Górze. - Musimy przygotować się na większą falę ludzi. Dzwoniła moja znajoma, powiedziała że jej domu w Ukrainie już nie ma, że został zbombardowany. Teraz odbieram od koleżanki klucze do mieszkania, czekamy na przyjazd 12 osób, które już są w drodze z Ukrainy. Podzielimy się z nimi wszystkim, co mamy - podkreśla z wielką determinacją.

Julia nie potrafi zrozumieć dlaczego Władimir Putin znów atakuje jej ojczyznę. - Tego nie da się logicznie wytłumaczyć ani uzasadnić zwykłą nienawiścią do Ukraińców. To musi być szaleństwo albo jakaś choroba psychiczna. Mam nadzieję, że za 2-3 tygodnie ten koszmar dobiegnie końca - martwi się kobieta. I podkreśla, że w imieniu wszystkich Ukraińców bardzo dziękuje za udzieloną w Polsce pomoc.

(md)