Uniwersytet prosi o miejskie miliony
- Najpierw był pan prorektorem, teraz jest rektorem. Czy pańska wiedza o Uniwersytecie Zielonogórskim, jego słabościach i atutach, uległa istotnej zmianie?
Prof. dr hab. inż. Tadeusz Kuczyński, rektor UZ: - Dopiero zostając rektorem, dane mi było poznać dogłębnie kondycję finansową uczelni.
- I co, ogarnęła pana euforia czy czarna rozpacz?
- Przejmując rektorską władzę, we wrześniu 2012 r., szybko przestało mi być do śmiechu. Sytuacja okazała się o wiele trudniejsza, niż mi się to początkowo wydawało.
- Za sprawą niżu demograficznego, który niczym sztormowa fala zaczął podtapiać szkoły wyższe?
- Nie, istotniejszy wpływ na pogorszenie ekonomicznej kondycji uczelni miał algorytm Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Na jego podstawie, co roku, obliczano wartość rządowej dotacji dla naszej uczelni. Z jego powodu straciliśmy, przez sześć kolejnych lat, ok. 20 mln zł. Spadek liczby studentów zaocznych też spowodował, że - również przez sześć lat - straciliśmy ok. 8 mln zł.
- W tym roku UZ przyjął o 1 tys. studentów więcej. Skąd ten cud?
- To nie cud, tylko efekt decyzji podjętych dwa lata wcześniej o uruchomieniu nowych kierunków, m.in. prawa, psychologii czy logistyki. Trafiliśmy z nimi w przysłowiową dziesiątkę.
- A jakie kierunki trafiły kulą w płot?
- Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego na inżynierię kosmiczną, czyli bardzo przyszłościową specjalizację zawodową, zgłosiło się zaledwie kilku chętnych. Równie nikłe zainteresowanie wzbudziło kilka innych kierunków, zarówno technicznych, jak i humanistycznych. Traktuję to jako część trwającego procesu dostosowywania oferty kształcenia do oczekiwań kandydatów i rynku pracy.
- Jak najmłodszy z uniwersyteckich wydziałów, czyli prawa i administracji, będzie pracował na swą markę, skoro ma bardzo daleko do renomowanych ośrodków prawniczych?
- Kadrę nowego wydziału stanowią profesorowie o uznanym dorobku, którzy zdecydowali się podjąć u nas pracę. Oprócz nich zatrudniono także kilkunastu doktorów, w większości praktyków. Wielkim atutem jest też autorski program studiów ukierunkowany pod kątem przyszłej aplikacji. O dużym zainteresowaniu nowym wydziałem świadczy przybycie przedstawicieli aż dziewięciu ośrodków uniwersyteckich, np. z Hiszpanii, Brazylii, Austrii, Niemiec, Włoch, Słowacji, Czech czy Rumunii, na inaugurację pierwszego roku naszego prawa.
- Bez przesady, to tylko uniwersytecki rytuał.
- Za organizację wydziału i dobór kadr odpowiadał prof. Bogusław Banaszak. To bardzo znana postać w międzynarodowym środowisku prawniczym, jest doktorem hc czterech zagranicznych uniwersytetów. Lepszej rekomendacji nie trzeba.
- To będzie musiało sporo kosztować. A za rok ma jeszcze ruszyć droga medycyna. Czy właśnie dlatego poprosił pan miejskie władze o 12 mln zł dotacji?
- Zarówno prezydent, jak i rada miasta doceniają znaczenie uniwersytetu dla Zielonej Góry. Moja prośba związana była z zapewnieniem dobrego funkcjonowania wydziału prawa i nowych kierunków, m.in. psychologii. Natomiast w przyszłym roku nie będziemy otwierać wydziału medycznego, tylko kierunek lekarski, w ramach jednego z istniejących wydziałów.
- Bez akademickiej kliniki?
- Wybrany został inny model funkcjonowania zaplecza klinicznego dla kierunku lekarskiego, polegający na wykorzystaniu głównie bazy szpitala wojewódzkiego w Zielonej Górze, ale także i innych placówek w regionie.
- Podobno potrzeba ok. 500 mln zł?
- Jak już powiedziałem, nasze kształcenie będzie się opierało na istniejącej już w regionie szpitalnej bazie, dlatego koszty będą nieporównywalnie mniejsze. Tym nie mniej, wysokie. Najwięcej będzie nas kosztowało zatrudnienie kadry i wyposażenie laboratoriów, ale całość kosztów, tak naprawdę, będziemy mogli oszacować dopiero po zakończeniu całego cyklu kształcenia.
- Będzie pan zabiegał o reelekcję na drugą rektorską kadencję?
- Za wcześnie o tym mówić. Obecnie o wiele bardziej zaprzątają mnie ciągłe zmagania z finansami uczelni.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak