Uczeń w domu, szkoła w necie
- Dopóki zdalne nauczanie polegało na powtarzaniu materiału, było jeszcze pół biedy. Ale od tygodnia przestałam ogarniać - mówi pani Anna, mama dwóch uczniów i przedszkolaka, która przez pracodawcę została oddelegowana do pracy zdalnej. - Robię za domowego nauczyciela, przedszkolankę, szkolną stołówkę, a gdy w końcu dorwę się do jednego z dwóch domowych laptopów, również za pracownika na etacie - opowiada poirytowana.
Zdalnie i obowiązkowo
25 marca, tuż po ogłoszeniu stanu epidemii w kraju, w polskich szkołach rozpoczęło się powszechne, obowiązkowe nauczanie zdalne. Po niefortunnym początku - bo pierwszego dnia e-dzienniki, przeciążone powszechnym eksperymentem szkolnym, odmówiły współpracy - i błyskawicznym usprawnieniu systemów oraz zwiększeniu przepustowości serwerów przez operatorów, e-learning ruszył. Dziś nauczyciele, uczniowie a z nimi rodzice nadal oswajają wirtualną rzeczywistość, dla wielu z nich wcześniej całkowicie obcą, i kreatywne techniki realizowania podstawy programowej. To efekt wcześniejszych zaniedbań w oświacie w dziedzinie cyfryzacji.- Trzeba się naprawdę natrudzić przygotowując lekcję przez internet, by uczeń potem sam przebrnął przez zadany temat - mówią nauczyciele. - Moja dziewięcioletnia córka dekoncentruje się już po kilku minutach, muszę zadanie po zadaniu przerabiać razem z nią – przyznaje pani Anna.
Jarosław Skorulski, naczelnik Wydziały Oświaty i Spraw Społecznych w magistracie, zmęczeniu jednych i poirytowaniu drugich wcale się nie dziwi.
- Bo nawet jeśli gdzieś lekcje zdalne są prowadzone w czasie rzeczywistym, to następują zerwania na łączach, a jakość przekazu jest słaba - mówi. - Zresztą, to samo dotyczyło próbnych egzaminów dla uczniów ósmych klas, przeprowadzonych zdalnie. Na stronach komisji egzaminacyjnych ósmoklasiści mieli rozwiązywać zadania od 9.00, ale pierwsze wejścia na stronę z powodu obciążonej sieci udawały się dopiero po 10.00.
Uczeń poza siecią
Nie ma dziś w oświacie jednej platformy, z której w nauczaniu zdalnym korzystałyby szkoły. O jej wyborze decydowali dyrektorzy. Zielonogórskie placówki w obecnym nauczaniu zdalnym bazują m.in. na systemach Vulcan, Librus czy Moodle, nie stronią też od aplikacji WhatsApp, Facebooka, Skype’a a nawet komunikacji SMS-owej, swoją platformę bezpłatnie udostępniła też nowosolska firma Sinersio. Nauka trwa albo w czasie rzeczywistym, albo nauczyciele wysyłają zadania do uczniów, oceniając potem ich wykonanie.
Jednak w zielonogórskich szkołach są uczniowie całkowicie wykluczeni z możliwości korzystania z wymienionych systemów, czyli ze zdalnego nauczania w ogóle. Chodzi o warunki lokalowe, brak dostępu do internetu i komputera, albo dzielenie go z pozostałymi domownikami.
- W Zielonej Górze około 700 uczniów, głównie tych spoza miasta, nie ma w domu dostępu do internetu. W jednej szkole jest jeden taki uczeń, w innej dyrektorzy zgłaszają 40, 67, 80. Coś, co jeszcze wczoraj nie było obligatoryjne, dziś jest. O równym dostępie do edukacji nie ma teraz mowy! - mówi szef zielonogórskiej oświaty.
Problemowi mają zaradzić unijne pieniądze - 180 mln zł na komputery i internet dla uczniów i nauczycieli z całej Polski - o które samorządy mają się ubiegać w resorcie od 1 kwietnia.
- Nasze szkoły publiczne i niepubliczne łącznie sygnalizują zapotrzebowanie na około 1556 laptopów czy tabletów dla uczniów i 429 dla nauczycieli oraz na dostęp do internetu dla 734 osób. Ministerstwo do ostatniego dnia marca nie określiło jednak żadnych kryteriów, jednocześnie namawiając samorządy do kupowania sprzętu przed jego rozliczeniem - wyjaśnia J. Skorulski.
W każdym razie miasto liczy na dotację w wysokości około 100 tys. zł, bo tak wynika z ministerialnych wyliczeń, i sprawdza ceny sprzętu.
- To, niestety, kropla w morzu potrzeb zgłoszonych przez dyrektorów - wzdycha naczelnik. - Wystarczy na jakieś 50 komputerów.
Zdrowie psychiczne ważniejsze
- Nauczanie nie powinno być plebiscytem na lepszy komputer, lepsze oprogramowanie i fajniejszy zasięg. A to, że jesteśmy rozliczani z naszej pracy, spowoduje tylko frustrację u uczniów, rodziców i nauczycieli. Egzaminu w klasach ósmych w ogóle nie powinno być, a maturę, gdyby to ode mnie zależało, przesunęłabym w czasie - powiedziała tydzień temu w audycji Radia Index Wioleta Haręźlak, dyrektor Departamentu Edukacji i Spraw Społecznych w zielonogórskim magistracie. Sęk w tym, że oba egzaminy już za pasem, a młodzież, rodzice i nauczyciele wciąż nie wiedzą, czy się odbędą. W. Haręźlak zwróciła się więc z apelem do nauczycieli: - Zróbmy wszystko, aby dzieciom dostarczyć niezbędny materiał, ale nie przeciążajmy ich, bo podstawa programowa tego nie wymaga.
(el)