Tu się nie tańczy, tu się bije
Efektowna gra świateł, motywy rodem z japońskiego anime, a na środku hali Centrum Rekreacyjno-Sportowego kwadratowa klatka. Obiekt w Zielonej Górze zamienił się w arenę sportów walki osób, które w ogromnej większości specjalizują się w zupełnie innych profesjach. I tak w ringu pojawiali się: strażak, tancerz, żołnierz, kulturysta, czy… autor piosenek disco polo. Tym ostatnim był Krystian Pudzianowski, brat najsilniejszego kiedyś człowieka świata - Mariusza Pudzianowskiego, a z czasem i zawodnika MMA. Niczym nowym nie są pojedynki MMA tzw. „freaków” lub celebrytów. Gala FFF była jednak wyjątkowa pod tym względem, bo była zdominowana przez osoby znane, ale niekoniecznie ze świata sportu.
Zawodnikami, którzy na co dzień uprawiają sporty walki byli ci, którzy do klatki weszli jako pierwsi. Oglądaliśmy dwa pojedynki lokalnych wojowników. Jakub Kiesiak z Makum Gym Nowe Miasteczko pokonał Patryka Kimulę z Żarskiego Klubu Sportów Walki. – To moja pierwsza tak duża gala MMA, choć w przeszłości walczyłem już w K1 – przyznał Kimula, który pierwszy raz wszedł do klatki. – Liny zawsze można nagiąć, a tutaj z narożnika ciężko już wyjść - ocenił zwycięzca walki. Sam na pytanie o gwiazdy, które później pojawiły się w klatce uśmiechnął się.
Ale to właśnie celebryci i ich starcia przyciągają przed telewizory szerszą publiczność. Marcin Najman wielu jest znany nie z tego, że ma na koncie spektakularne sukcesy w ringu, ale dlatego, że spektakularnie przegrywa, umiejętnie prowadząc wojenkę medialną ze swoimi rywalami. Lista tych, którzy go pokonali jest spora, a w ostatnią sobotę dołączył do niej również Paweł Trybała. „Trybson” zyskał popularność w jednym z reality show. Do pokonania Najmana potrzebował 42 sekund. „El Testosteron” przeszłość ma jednak sportową. Na własne oczy widział, jak zmieniły się gale sportów walki w Polsce. Zaczynał od boksu, stąd nie chce, by nazywano go „freakiem”. I choć nie jest ulubieńcem opinii publicznej, spostrzeżenia na temat tego typu gali sportów walki ma ciekawe. – W 2001 r. zaczynałem uprawiać boks zawodowy i człowiek wtedy mówił „wow”, widząc parę lampek w hali. To, co tutaj się działo, było jak igrzyska śmierci – cmokał z zachwytu Najman, tłumacząc jednocześnie fenomen walk celebrytów. – Ludzie oczekują więcej emocji. Sam sport trafia do wąskiego grona. Zawodnicy MMA nie powinni się obrażać, że to idzie w tym kierunku. Dla mnie to jest jak taniec z gwiazdami. Tylko że tu się nie tańczy, a się bije – zakończył.
(mk)