Tu codziennie trwa walka o ludzkie życie
Szpital tymczasowy funkcjonuje od trzech miesięcy. Nad pacjentami czuwają nie tylko lekarze i pielęgniarki, ale również wolontariusze. - Na początku było to kilkadziesiąt osób, teraz zostało kilkanaście. Zrezygnowali z różnych przyczyn. Jest to ciężka praca, obciążająca nie tylko fizycznie, ale też psychicznie - tłumaczy Klaudia Szwakop, studentka medycyny, która od początku pomaga na oddziale intensywnej terapii covidowej szpitala tymczasowego. - Pracujemy w stresie, pod presją czasu, czasem tracimy pacjentów. Dr Kudliński stworzył zgrany zespół, który wspiera się w najtrudniejszych momentach. Czuć rodzinną atmosferę. Pomimo różnych kompetencji i wykształcenia wszyscy pracują razem, ramię w ramię - dodaje Olga Fedorowicz, studentka medycyny i wolontariuszka w szpitalu.
Szpital podzielony jest m. in. na centrum dowodzenia i czerwoną strefę. W pierwszej części znajdują się cztery duże monitory, na których widać każdego pacjenta przebywającego na oddziale. Często na nocnych zmianach siada przed nimi Grzegorz Hryniewicz. - Każdy z pacjentów jest pod moim okiem, sprawdzam ich parametry życiowe. Jeśli coś jest nie tak, informuję lekarzy przez interkom. Widzę, jak medycy uwijają się jak mrówki - opowiada radny. Zmiany są sześcio lub dwunastogodzinne. - Wiem, że to brzmi jak abstrakcja, ale wchodząc do czerwonej strefy totalnie tracimy poczucie czasu, bo tyle jest tam pracy - mówi Olga. Dziewczyny, jako wolontariuszki medyczne, pomagają na oddziale intensywnej terapii. Trafiają tam pacjenci w ciężkim stanie, często krytycznym. - Dyżur zaczyna się od odprawy, personel z nocnej zmiany opowiada nam o pacjentach. Później szybka kawa i zaczynamy pracę z pacjentami. Żeby otworzyć i upowietrznić płuca, w nocy leżą na brzuchu. Rano przekładamy ich, żeby zmienili pozycję i leżeli na plecach. Otyłość jest dużym czynnikiem ryzyka zachorowania na COVID-19, więc żeby obrócić takiego pacjenta, który waży 100-150 kg potrzeba czterech mężczyzn albo sześciu kobiet. Zajmujemy się też przenosinami, transportami, toaletą - wylicza Klaudia. A Olga dodaje: - Zadań na oddziale jest wiele, ale dzielimy się tak, żeby każdy robił to, w czym czuje się najlepiej i co sprawia mu największą satysfakcję.
Wszyscy zgodnie twierdzą, że widać wzrost liczby pacjentów trafiających do szpitala tymczasowego. - Myśleliśmy, że nie dojdzie do trzeciej fali, ale pacjentów jest coraz więcej. Osoby w wieku 40 lat na oddziale intensywnej terapii - to już norma. Przebieg choroby jest coraz bardziej drastyczny i nieprzewidywalny - stwierdza ze smutkiem Klaudia.
Szpital nadal potrzebuje personelu medycznego oraz wolontariuszy. Nie tylko z wykształceniem medycznym. Można pomagać w pracach administracyjnych, odbierać telefony, dotrzymywać towarzystwa pacjentom lżej przechodzącym chorobę. To ma bardzo duże znaczenie i pozytywnie wpływa na proces terapeutyczny. - Nie każdy się do tego wolontariatu nadaje. Kiedy się widzi, jak ktoś umiera i trzeba wezwać lekarza do stwierdzenia zgonu... To jest bardzo trudny temat - zawiesza głos G. Hryniewicz. Jednak z pomagania w szpitalu nie zamierza rezygnować. Umowę wolontariacką ma podpisaną do końca czerwca, a jeśli będzie taka potrzeba, to ją przedłuży. Podobnie Klaudia i Olga. Pomimo sesji i przygotowań do egzaminu lekarskiego nadal angażują się w wolontariat. - Czasem dni są strasznie wykańczające. Mamy pełne obłożenie oddziału. Ale nie wyobrażamy sobie, żeby zrezygnować. Zdobyłyśmy wiele praktycznej wiedzy i umiejętności, których nie ma na studiach. Nie oszukujmy się. Czasem jest bardzo ciężko i gdyby nie świadomość, że pomagamy chorym oraz panująca w szpitalu atmosfera, dawno by nas tu nie było. Jednak przychodzimy na oddział z uśmiechem, wiedząc jakich życzliwych ludzi spotkamy na miejscu - podsumowują studentki.
(ap)