Ruch w cerkwi i kościele greckokatolickim
Uchodźcy coraz częściej odwiedzają cerkiew św. Mikołaja Cudotwórcy przy ul. Partyzantów. - Przychodzą w różne dni, o różnych porach, bo na wschodzie panuje obyczaj, że cerkiew zawsze jest otwarta. W dni powszednie uchodźców jest mniej, ale w sobotę i niedzielę świątynia jest pełna - przyznaje ks. Andrzej Dudra, proboszcz parafii. - Gdy dotarły do nas wieści o inwazji od razu sprawowaliśmy molebień, czyli modlitwę dziękczynną, aby jak najszybciej ustała wojna w Ukrainie. Teraz regularnie odprawiamy panichidę, żałobne nabożeństwo za dusze zmarłych.
Panią Olgę spotykamy przy cerkwi, przed liturgią. - To prawda, osób z Ukrainy jest teraz więcej - przyznaje seniorka. - Czasem pojawiają się w tygodniu grupkami, niektórzy leżą krzyżem przed świątynią. Spotkałam raz kobietę, płakała w cerkwi dopóki nie zjawił się ksiądz. Też starałam się ją pocieszyć. Na imię miała Jelena. Jej mąż, Wiktor, przywiózł ją do Zielonej Góry, a potem poległ w Ukrainie. W takiej sytuacji człowiek nie wie, jak mógłby pomóc…
Ksiądz Dudra zaznacza, że stara się nie pytać uchodźców o ich wojenne przeżycia. - Rozmawiamy o tym tylko wtedy, jeśli ktoś ma taką potrzebę i sam chce się podzielić doświadczeniami - mówi.
Uchodźcy, dzięki bliskości językowej, w cerkwi mogą się poczuć bardziej „u siebie”. - Znam ukraiński - dodaje ks. Dudra. - Moi rodzicie byli Łemkami, trafili tu w ramach akcji „Wisła”, a łemkowski jest podobny do ukraińskiego. Nabożeństwa są u nas odprawiane w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, a w kościele prawosławnym w naszym regionie istnieje tradycja, aby wymawiać go w sposób ukraiński.
Łemkowskie korzenie ma też Radosław Świątkowski, wierny z parafii pw. św. Mikołaja Cudotwórcy. - Trzeba pomagać, nie można inaczej - przekonuje starszy mężczyzna. - Od początku wojny biorę udział w zbiórkach organizowanych przez naszą parafię.
Cerkiew stara się wesprzeć materialnie tych, którzy ucierpieli w wyniku wojny. Przeprowadza zbiórki darów i wysyła transporty do Ukrainy.- Cieszę się, że nasi wierni za każdym razem włączają się w te inicjatywy, przynoszą dary od pierwszego dnia wojny. Bardzo im za to dziękuję - dodaje ks. Dudra.
W parafii greckokatolickiej pw. Opieki Matki Bożej przy ul. Bowdena także widać wzrost liczby wiernych, wśród których są uchodźcy.
- Gdy tylko dotarły do nas informacje medialne o wojnie, staraliśmy się do tego przygotować, m.in. rozpowszechniając ogłoszenia w języku ukraińskim z informacją parafii ukraińskojęzycznej - mówi ks. Julian Hojniak. To nie wszystko. - W ramach akcji „Rodzina Rodzinie” parafianie dostarczyli 50 paczek dla osób w strefie wojny. Dzięki współpracy z Caritas trafiły do potrzebujących w Ukrainie. Odwiedzałem też ośrodki, w których przebywają uchodźcy, m.in. w Drzonkowie. Na miejscu, oprócz posługi duszpasterskiej, pytałem czego najbardziej potrzebują. Okazuje się, że pomocy praktycznej przy załatwianiu formalności, m.in. związanych z dokumentami, numerem PESEL, czy przyjęciem dziecka do szkoły. Nasz punkt wolontariacki przy parafii stara się wesprzeć uchodźców w tych aspektach - tłumaczy ks. Hojniak.
Duchowny dodaje, że część przybywających ze Wschodu jest w trudnej kondycji psychicznej. - Potrzebują zwykłej rozmowy. Ostatnim tematem jaki poruszamy jest wojna. To są ludzie, którzy przeżyli okropne rzeczy, widzieli trupy, są straumatyzowani. W Polsce wszystko przeżywają na nowo, śledząc codziennie wiadomości z Ukrainy, sprawdzając czy ich dom jeszcze stoi. Dlatego dla ich poczucia bezpieczeństwa, jeśli sami nie chcą, powinniśmy unikać tego tematu - przekonuje ks. Hojniak.
(md)