Każdy zaciska teraz pasa
- Najpierw wiosenny lockdown, później chwilowe rozmrożenie i pozorny powrót do normalności. Jesienią branżę gastronomiczną znowu dotknęły obostrzenia – najpierw lokale mogły być otwarte do 21.00, teraz do 29 bm. możliwe jest wydawanie posiłków jedynie na wynos. Jak radzą sobie w tej sytuacji zielonogórscy właściciele lokali?
Rafał Kasza, radny Zielona Razem, właściciel lokalu gastronomicznego: - Każdy lokal to inna historia. Każdy z właścicieli przyjął jakąś taktykę działalności, dzięki której próbuje przetrwać. Niektórzy wprowadzili do oferty dowozy, chociaż wcześniej tego nie robili, inni sami zaczęli pracować w kuchni lub właśnie przy dowozach. Lokale prześcigają się w ofertach, zmieniają menu. Jedno jest pewne – każdy zaciska teraz pasa. Trzeba też spojrzeć na problem z perspektywy klientów. Oni też mają ograniczone dochody, dużo osób pracuje zdalnie, ma więcej czasu na gotowanie w domu. Tych dowozów nie jest wcale aż tak dużo.
- Dowozy to chyba jednak nie jest rozwiązanie dla każdego?
- Mój lokal jest zamknięty. Nie działamy, bo jesteśmy branżą rozrywkową. Alkohol jest wiodącym towarem, posiłki to rzecz drugorzędna. Nawet na początku, jak byliśmy otwarci, to ludzie przestali przychodzić. Na deptaku było pusto. Klienci docierają do nas zazwyczaj po 21.00, a o tej godzinie musieliśmy już zamykać. Dla nas lockdown rozpoczął się na początku października.
- Sytuacja nadal jest niepewna, nie wiadomo, jakie będą kolejne obostrzenia. Jak długo biznesy dadzą radę przetrwać?
- W rozmowach z kolegami słyszę smutek. Mówią, że miesiąc dadzą radę, ale dłużej już nie. Musimy pamiętać, że subwencje, które przyznano po pierwszym lockdownie, zobowiązują do utrzymania firmy i miejsc pracy. Jeśli właściciel tego nie zrobi, musi oddać pieniądze. Ci, którzy teraz wykażą spadek przychodów o 30 proc. w porównaniu do zeszłego roku, otrzymają pomoc dopiero w lutym. Do tego czasu trzeba jakoś przetrwać. Niestety, nie wszystkim się to uda. Na pożyczki i zwolnienia z ZUS-u zapowiadane ostatnio przez premiera, nie ma jeszcze dostępnych wniosków.
- Jakie działania udało się wprowadzić na naszym, zielonogórskim „podwórku”?
- Od początku starałem się małymi krokami pomagać gastronomii i przekonywałem do tych działań urząd miasta. Pierwszym pomysłem było wprowadzenie tylko symbolicznej opłaty w wysokości 1 zł za ogródki gastronomiczne. To była kropla w morzu potrzeb, jednak pomysł przyjęto z entuzjazmem. Później wprowadziliśmy wspólnie z miastem akcję „Miasto dla Gastro”. To również był sukces, ludzie brali udział w konkursach i realizowali bony w różnych knajpach. Największym zainteresowaniem cieszyły się pizzerie. Następnym krokiem było poszerzenie obszaru dla letnich ogródków. Stoliki można było postawić między latarniami, donicami, tak żeby z zachowaniem zasad sanitarnych, lokale mogły przyjąć większą liczbę gości. W czasie Winobrania, kiedy za wynajem ogródków odpowiedzialne jest Centrum Biznesu, a opłaty są liczone wtedy według innej stawki, postanowiono również zostawić tę symboliczną złotówkę. Lokale wynajmowane od miasta też kosztowały jedynie 1 zł. Ostatnim moim pomysłem wprowadzonym w życie jest pozwolenie na pozostawienie ogródków na czas jesienno-zimowy. Koszt złożenia takiej konstrukcji sięga nawet 7-8 tys. zł. Żeby tyle zarobić na czysto w gastronomii, trzeba się sporo napracować. Są to realne oszczędności dla właścicieli lokali. Te pieniądze mogą przeznaczyć na ratowanie swoich biznesów.
- Dla branży gastronomicznej to zdecydowanie trudny rok. Przyszły zapowiada się bardziej optymistycznie?
- Na naszych oczach tworzy się historia, nowy porządek świata. Zmieniają się przyzwyczajenia, przechodzimy do świata online. Myślę, że będziemy bardziej ograniczać kontakty, życie towarzyskie będzie istniało tylko w weekendy. Nasza branża wróci do względnej normalności dopiero wtedy, gdy szczepionka na COVID będzie ogólnodostępna. W przyszłym roku będziemy wstawać z kolan i odrabiać tegoroczne straty.
- Dziękuję.
Agata Przybylska