Góry przenosi, choć nie ma nogi
Pan Marek jest osobą z niepełnosprawnością, przeszedł amputację nogi z wyłuszczeniem w stawie biodrowym. To zabieg chirurgiczny polegający na usunięciu kończyny, w którym dochodzi do rozdzielenia kości na poziomie stawu biodrowego, bez ich przecięcia. Taka operacja jest wykonywana bardzo rzadko, ale uznawana za najkorzystniejszy rodzaj amputacji kończyn.
Egzamin z męstwa
Zielonogórzanin zachorował 15 lat temu, to było zakażenie bakteryjne w okolicy podudzia. Sepsa nie miała litości. 43-letni facet w sile wieku, właściciel firmy, mąż i ojciec dwóch dorastających córek, zapalony rowerzysta, szybko zdał egzamin z męstwa i heroizmu. Kiedy po miesiącu wybudził się ze śpiączki, nie użalał się nad sobą i nie kreślił czarnych życiowych scenariuszy. Nieocenioną pomoc uzyskał od dra Bartosza Kudlińskiego, obecnego kierownika Klinicznego Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii w szpitalu uniwersyteckim. Na swojej drodze spotkał Marię Miłuch, przewodniczącą Miejskiej Rady ds. Osób z Niepełnosprawnościami, w jego ocenie „anioła stróża”, na którą mógł zawsze liczyć. Podjął decyzję, że będzie rehabilitował się poprzez sport. To pomogło mu przenosić góry i dało motywację do działania.
Wyjątkowe urodziny
Postanowił wyjątkowo uczcić 58. urodziny. - Mogłem czekać w domu na życzenia i prezenty od przyjaciół, postanowiłem jednak dać coś od siebie i wspomóc zbiórkę funduszy na leczenie i rehabilitację kilkuletnich bliźniaczek z porażeniem dziecięcym - mówi pan Marek.
Sportową akcję charytatywną zorganizowała czeska fundacja Kla Peto z miejscowości Pec w Czechach, jej prezes jest amputantem (nie ma kończyny). Na Śnieżkę z Pec 25 maja weszło około 50 osób z Polski i Czech, w większości po amputacji nóg. Pan Marek jako jedyna osoba z niepełnosprawnością z Zielonej Góry, a być może jako pierwszy amputant z naszego regionu uczestniczył w wyprawie. Wejście przy pomocy protezy nogi ze wspomaganiem kul zajęło mu około trzech godzin. Wędrował z nim przyjaciel Sławomir Bogielczyk, na trasie wspierała żona Renata i pozostali przyjaciele. - Śnieżkę zobaczyłem pierwszy raz w życiu, zrobiła na mnie niesamowite wrażenie - zdradza M. Stachowski. - Sam się sobie dziwię, ale w górach, a konkretnie w Karkonoszach zakochałem się dopiero, jak straciłem nogę. Świat z wysokości i piękne krajobrazy zapierają dech w piersiach.
Górskie wędrówki z protezą zamiast nogi są wymagające, cały ciężar poruszania się przeniesiony jest na zdrową kończynę. - Na szczęście mam też sprawne, wyćwiczone ręce, bo od kilku lat trenuję parakolarstwo. Na trójkołowym handbike’u startuję nawet w zawodach ogólnopolskich - chwali się pan Marek. - Medali może nie zdobywam, ale ostatni też nie jestem, a przygodę z tym sportem zaczynałem późno, bo dopiero w wieku 53 lat.
Zero Załamki
M. Stachowski nie spoczywa na laurach. W minionym tygodniu pojechał do Białki Tatrzańskiej na obóz sportowy ogólnopolskiego klubu Zero Załamki Team, zrzeszający sportowców z niepełnosprawnościami. I znów dokonał czegoś po raz pierwszy w życiu, wszedł na Morskie Oko! - Nie zrobiłem tego wyłącznie dla siebie, od kilku lat mam misję. Chcę pokazać osobom, które są w podobnej sytuacji, że mogą zrobić praktycznie wszystko, co sobie wymyślili, bo większość ograniczeń jest w głowie. Może moje poglądy są niepopularne, ale niepełnosprawni często siedzą w domach nie dlatego, że społeczeństwo jest nietolerancyjne, a dlatego, że boją się odrzucenia. Pomagam im przełamać wstyd swoją aktywnością - kończy pan Marek.
Rafał Krzymiński