A cuda się zdarzają...
Ola pracowicie zapełnia kartki koślawymi głowonogami, jak na trzyipółlatkę przystało. Upodobała sobie mój zeszyt do notatek i długopis. Jest całkowicie pochłonięta tym zajęciem. Do czasu, kiedy zaczynam szurać krzesłem, zbierając się do wyjścia. Wtedy padają te dwa trudne pytania. Nie wiem, co odpowiedzieć, żeby nie zasmucić dziewczynki. W odruchu zostawiam jej na pamiątkę... długopis.
Za drzwiami domu państwa Ciszków zostawiam coś jeszcze. Kawałek serca i przeświadczenie, że ten świat bywa bardzo zły, ale chodzą po nim też bardzo dobrzy ludzie. Właśnie byłam w dobrym domu. Dodam - w domu, który jest pogotowiem rodzinnym.
- Jest noc, libacja alkoholowa, krzyki, bijatyka. Z tego piekła policja wyrywa dziecko i przywozi do nas. To jest właśnie pogotowie rodzinne i tak trafiają tu maluchy, nazywa się to „z interwencji” – tłumaczy Wioletta Ciszek. Na jednym jej kolanie usadowił się półtoraroczny Maruś drugie zajął trzyletni Patryk. Więcej kolan nie ma, więc pozostaje sofa, na której grzecznie siedzą dwuletni Wojtuś, roczna Karolinka i trzyipółletnia Ola. Wszystkie dzieci zadbane, uśmiechnięte i zupełnie niespeszone obecnością obcych w domu. Ich domu. Dla niektórych od paru tygodni, miesięcy, dla innych idzie to już w lata. – To zależy od wielu procedur prawnych. U nas dzieci czekają na nową rodzinę albo powrót do rodziców biologicznych. Czekają na cud – dodaje Artur Ciszek. – A cuda się zdarzają, proszę mi uwierzyć.
I ja wierzę, kiedy patrzę na tę radosną gromadkę. Bo oczy widzą jedno, a uszy słyszą drugie. Słyszą straszne dla młodej matki opowieści. Historii jest dużo, bo w ciągu ośmiu lat, w domu państwa Ciszków było 31 dzieci. Były dzieci, które krzyczały po nocach albo długo siusiały w łóżko. Był siedmiolatek, który chomikował na zapas kanapki, bo w rodzinnym domu jedzenie pewnie było przed nim zamykane. Była dziewczynka, która wynosiła resztki ze śmietnika. Byli bracia z ADHD, o których neurolog powiedział, że „musieli ostro walczyć o przetrwanie”. Było maleństwo z podejrzeniem AIDS... – Wszystkie te nieszczęścia przez wybryki dorosłych – mówi smutno pan Artur.
Ktoś jednak ten świat tak poukładał, że są też dorośli, którzy potrafią te nieszczęścia odczarować. Nie mają magicznej różdżki, za to mają wielkie serca i ogromne pokłady uczuć. Nie boją się wyrzeczeń.
- Od dzieci nie możemy oczekiwać wdzięczności, zdajemy też sobie sprawę, że kiedyś o nas zapomną. Ale mamy poczucie spełnienia i satysfakcję, że robimy to, co jest ważne, że dajemy zamiast brać. To radość patrzeć, jak zagubione istotki wychodzą na prostą, jak lądują w ramionach nowych rodziców, jak w nich rozkwitają – przyznaje pani Wioletta. – Modlimy się, by każde z dzieci trafiło do tej najwłaściwszej rodziny. I wie pani co? To kolejny cud, bo nawet jest podobieństwo fizyczne do nowej mamy albo taty.
Czy to przedświąteczna atmosfera rozwiązała worek z cudami? Bo oto słyszę o kolejnych magicznych sprawach. – Ludzie tu są dobrzy, chętnie pomagają. Mamy wspaniałych sąsiadów, na których zawsze można liczyć - dodaje pan Artur. – Ale też pojawiają się w naszym życiu, niespodziewanie, anioły. Ostatnio przyniosły nam zapas pelet, starczy tego do palenia w piecu przez całą zimę. Jednego anioła dobrze znamy, to pani wiceprezydent Wioleta Haręźlak, kobieta która nie boi się działać. A drugi z aniołów? Wciąż jestem pod jego wrażeniem. Skromny, ciepły. I mimo że młody, tak pięknie powiedział nam, że to, co robimy jest bardzo ważne. I za te słowa, nie tylko za opał, jestem panu Przemysławowi Bieńkowskiemu, wiceprezesowi Stelmetu, bardzo wdzięczny.
W domu Ciszków będzie ciepło. To najważniejsze. A w święta na pewno gwarno i wesoło. Może przed wigilią pojawią się jeszcze jakieś dobre anioły? Gdyby przypadkiem krążyły w pobliżu, dostrzegłyby, że rodzice marzą o porządnej suszarce bębnowej, bo przy tak dużej gromadce pranie jest na okrągło. Gorzej z wywieszaniem rzeczy, gdzie te wszystkie suszarki rozkładać? – Na lato przydałaby się jakaś huśtawka, może zjeżdżalnia do ogródka. A zimą? Fajnie, gdyby ktoś zabrał całą naszą gromadkę na kulig – śmieje się pan Artur.
Aniołom nie umknęłoby, że Ola pięknie rysuje (mam dowody w zeszycie z notatkami!) i kocha pluszowe zwierzaki. I że Wojtuś to typ majsterkowicza, który lubi budować, grzebać, rozkręcać. A Patryk potrafi dłuuugo studiować książeczkę lub gazetę z obrazkami. Mała Karolinka bardzo ucieszy się z lali. A Mareczek? – Mareczek jutro odchodzi do nowej rodziny – pani Wioletta uśmiecha się podając tę nowinę, ale słyszę, że głos jej leciutko zadrżał. Nie jest lekko rozstawać się z kimś, kogo się kocha. – A kocham wszystkie moje dzieci. Czasem po nocach ryczę z bólu po ich odejściu – przyznaje. – Przyłapuję się na tym, że machinalnie rozkładam pięć talerzyków i pięć kubeczków, choć przy stole siedzi czwórka malców. To chyba najtrudniejsze momenty. Także dla dwójki naszych biologicznych dzieci, w tej chwili nastolatków. Bardzo przeżywają rozstania. Gdy byli mali, pytali, czy ich też kiedyś oddamy...
Jeśli inne dobre anioły krążą gdzieś nad domem Ciszków, podaję numer telefonu do pani Wioletty: 669 027 384.
Daria Śliwińska-Pawlak
Imiona niektórych dzieci zostały zmienione.