Byłem „Jasiem Wędrowniczkiem”
21 marca 2013 roku. Stelmet był wówczas klubem, który aspirował do czołowych miejsc, ale na koncie miał raptem jeden brązowy medal Polskiej Ligi Koszykówki. Tego dnia, w hali CRS, zielonogórzanie grali z Treflem Sopot. W zespole rywali na parkiecie był m.in. Adam Waczyński, Filip Dylewicz, a w roli trenera Mariusz Niedbalski, czyli członek sztabu szkoleniowego Žana Tabaka w ubiegłym sezonie. A w Stelmecie? Walter Hodge, Quinton Hosley, Marcin Sroka… W takich realiach wkraczał na parkiet w biało-zielonych barwach Łukasz Koszarek. W pierwszej kwarcie zmienił na boisku Zbigniewa Białka. Grał sporo, ponad pół godziny, ale punktów nie zdobył. Stelmet przegrał 68:77.
Koszarek przychodził do Zielonej Góry z łatką „gościa, którego omijają mistrzowskie tytuły”. Nieco ponad dwa miesiące później wznosił pierwszy puchar. Jak sam przyznaje, nie przypuszczał, że spędzi tu siedem lat. - Byłem trochę takim „Jasiem Wędrowniczkiem”. Dwa lata w jednym klubie, dwa lata w drugim i dłużej niż trzy lata - w Polonii Warszawa - nigdzie nie spędziłem – wspomina.
Faktycznie, po Polonii był rok w Zgorzelcu, dwa sezony we Włocławku, a potem dwa lata we Włoszech, w zespole Pepsi Caserta. Po powrocie do kraju zagrał sezon w Treflu, a już kolejny zaczął w Asseco Prokomie i dokończył go w… Zielonej Górze. - Sytuacja, którą zastałem bardzo mi się spodobała. To miasto okazało się bardzo fajne do życia. Znalazłem takie miejsce, gdzie jestem szczęśliwy. Czemu to zmieniać? – wyznaje Ł. Koszarek.
Dziś ma za sobą siedem lat gry w Zielonej Górze i pięć mistrzowskich tytułów oraz jedno srebro. Czwarte mistrzostwo od piątego dzieli ponad tysiąc dni. Mimo że drużyny budowane w ostatnich dwóch sezonach miały sięgać po najwyższe laury. - To personalnie były drużyny, które przewyższały tę ekipę. Aż nie chce się wierzyć, że z takimi składami nie graliśmy na miarę oczekiwań – zaznacza. I dodaje: - W sporcie drużynowym jednak nie liczą się aż tak bardzo indywidualności. Nieważne jest CV, a zaangażowanie i oddanie, które było teraz.
Kapitan przyznaje, że pod względem organizacyjnym miniony sezon był dla niego najlepszym. - Na nic nie można było narzekać. Szanowaliśmy te warunki, które dostaliśmy. Staraliśmy się tylko realizować założenia i podnosić poziom – dodaje.
Zespół zaraz po zawieszeniu rozgrywek, mimo trudnej sytuacji związanej z epidemią, przygotował się na kilka scenariuszy, także pod względem medialnym. Tuż przed rozjechaniem się do domów, koszykarze nagrali kilka filmików. Po ogłoszeniu mistrzostwa dla Stelmetu, kibice w mediach społecznościowych byli pod wrażeniem tak szybkiej reakcji. W sieci pojawiło się wideo, na którym koszykarze krzyczą: „Champions!”. - Chcieliśmy się przygotować, więc tych filmików było kilka. Można powiedzieć, że byliśmy gotowi na każde rozwiązanie. Na jednym z wideo po prostu krzyczeliśmy „Superdrużyna!” – dodaje „Koszar”.
Dziś pozostają wspomnienia poprzedniego, przedwcześnie zakończonego sezonu i myślenie o przyszłości, bo o końcu kariery nie ma mowy. Kapitan Stelmetu zachęca do pozostania w domu, także w święta. - Nadrabiam zaległości w filmach, gram w futbol menagera, czytam książki i tyle. Nosi człowieka w domu, ale staramy się zachowywać odpowiedzialnie. Im bardziej będziemy odpowiedzialni, tym szybciej wrócimy do normalności – kończy.
(mk)