Ratownik bywa tropicielem
- Co jest najważniejsze po przyjeździe na miejsce poszukiwań?
Marcin Oleksy, planista akcji ratowniczo-poszukiwawczych: - Przede wszystkim trzeba zrobić wywiad, porozmawiać z rodziną zaginionego, czyli zdobyć jak najwięcej informacji. Do karty osoby zaginionej wpisujemy dane osobowe, wygląd, stan zdrowia, gdzie osoba zaginiona się wychowała, gdzie mieszkała itd.
- Od czego zaczynasz swoją pracę?
- Moim głównym zadaniem jest wyznaczenie obszarów do przeszukiwań, mają od 6 do 10 ha. Muszę określić kierunek, w którym osoba zaginiona mogła się udać. Jednocześnie uruchamiam mapy satelitarne, żeby określić, w jakim terenie będziemy działać: lasy, pola czy może zbiorniki wodne. Przy pomocy urządzenia GPS lokalizuję naszą pozycję. Określam też profil osoby zaginionej. Do niego dobiera się różne taktyki poszukiwań. Inaczej podchodzi się do poszukiwań dzieci, inaczej do osób starszych czy schorowanych. Na przykład osobie z chorobą Alzheimera nagle coś się przypomni, np. szkolna koleżanka, i zaczyna maszerować do drugiej wioski, w której przyjaciółka już dawno nie mieszka. Albo jedzie na grzyby do lasu, który został wycięty. Takie osoby często kontynuują marsz tak długo, aż utkną na jakiejś przeszkodzie.
- Skąd wiesz, gdzie wyznaczyć sektory do przeszukań?
- Nie jestem jasnowidzem. Co prawda planowanie w jakieś części opiera się na intuicji, ale przede wszystkim wynika z doświadczenia. Pomagają odbyte szkolenia, zgromadzone statystyki, analizy. Po prostu trzeba dostosować zadania do zastanej sytuacji.
- Pewnie liczy się też czas…
- Największa szansa na odnalezienie zaginionych jest wtedy, gdy poszukiwania rozpoczną się szybko. W przypadku zaginionych osób starszych, chorych, dzieci i potencjalnych samobójców bardzo liczy się czas. Zaginięcie powinno się zgłosić od razu. Im szybciej, tym lepiej.
- Gdy ratownicy przeszukują tzw. sektory, nad czym ty pracujesz?
- Jestem w ciągłym kontakcie radiowym z ratownikami. Zapisuję każde wyjście zespołu w sektor, powrót, odnalezienie elementu, który wprowadza coś nowego do poszukiwań. Ratownik, który porusza się w terenie, musi patrzeć na wszystko. Na złamaną gałązkę, na wygięte źdźbło trawy, porzucone części garderoby. Musi być tropicielem. Każdy komunikat, który jest podawany przez radio, musi być zanotowany, bo może być później przydatny przy analizie. Przykładowo: jeden zespół znajduje but zaginionej, drugi zespół znajduje 300 m dalej drugi but. Dzięki naniesieniu takich punktów na mapę, mogę wytyczyć potencjalną trasę zaginionego. Gdy nawigatorzy wracają, zgrywam trasę przemarszu odnotowaną przez GPS i analizujemy ją przy użyciu specjalnego programu.
- W filmach często widzimy tyralierę, która przeszukuje duże obszary. Czy to najlepszy sposób poszukiwań?
- Tyraliera to najmniej skuteczna metoda. Zespół liczący do 10 osób jeszcze jest OK, ale powyżej tej liczby wszystko zaczyna się rozłazić. Ratownicy mogą spotkać przeszkodę terenową i już nie wrócą na swoją ścieżkę przemarszu. Na ogół w sektor wchodzi ładnie rozwinięta tyraliera, ale wychodzą dwie grupki ludzi. Najskuteczniejszą metodą jest chyba tzw. szybka trójka, gdzie jest nawigator i dwóch skrzydłowych. Sprawnie mogą przeszukać sześciohektarowy sektor nawet w 40 minut.
- Czy są okresy w roku, kiedy jest więcej zaginięć?
- To czas przesilenia wiosennego i zimowego. Sezon na zbieranie grzybów. Dużo więcej zaginięć jest też, kiedy są gwałtowne zmiany pogodowe albo deszczowa, depresyjna pogoda.
- Jaka akcja była dla ciebie najbardziej wymagająca?
- Chyba poszukiwania w Pierzwinie 3,5-letniej dziewczynki. Było zimno, noc, strach o dziecko – tam naprawdę musiałem się skupić. Na szczęście, akcja zakończyła się sukcesem. Dziecko zostało odnalezione rano w odległości blisko 2 km od domu.
- Dziękuję.
Agata Przybylska