Dziś nie wystarczy ugotować, to musi wyglądać!
- Emocje już opadły? Wróciła pani do normalnego życia?
Anna Anklewicz: - Wracam! Chociaż cały czas coś się dzieje, dzwonią telefony, pojawiają się nowe propozycje. Również te zawodowe. Na planie „Hell’s Kichten Polska” w Warszawie spędziłam 10 tygodni i to był naprawdę trudny, intensywny czas. Praca od rana do wieczora, stres związany z przygotowywaniem nowych, wyszukanych potraw i oczywiście brak rodziny, bo wszyscy uczestnicy show emitowanego w telewizji Polsat byli całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. Wspólna willa, ale bez smartfonów i dostępu do wiadomości.
- Pani występ w show wzbudził wiele emocji. Także z tego powodu, że ma pani nie tylko szczęśliwe doświadczenia z gotowaniem…
- Zawsze interesowałam się kuchnią. Ciągnęło mnie do niej i w zasadzie do dziś żałuję, że w większym stopniu nie zainwestowałam w edukację związaną z gotowaniem. Dla każdego, kto oglądał program nie jest tajemnicą, że kiedyś w Zielonej Górze na Placu Pocztowym miałam swoją restaurację. To było spełnienie marzeń, miałam plany. Niestety, wybuchł pożar, który zniszczył lokal. Zostałam z niczym. Ale nie poddałam się, zakasałam rękawy i stawiłam czoło przeciwnościom losu. Rozkręciłam małe bistro koło sądu, pracowałam w lokalu w Świebodzinie. No i cały czas gotowałam, często na prywatne kolacje w domach.
- A udział w „Hell’s Kitchen”?
- Poszłam po prostu na żywioł. Stwierdziłam, że życie mnie tak zahartowało, że w telewizji też dam radę, więc zgłosiłam się na casting. Muszę jednak przyznać, że było to bardzo wymagające psychicznie. Cały ten stres, poczucie że oglądają cię tysiące osób, a ty pracujesz na czas, ze wszystkim musisz się śpieszyć…
- Pojawiła się ostra rywalizacja między uczestnikami?
- Wiedzieliśmy, że zwycięzca może być tylko jeden, ale podchodziliśmy do siebie z szacunkiem. Mieszkaliśmy razem, płynęliśmy na jednej łodzi. Nie było tutaj miejsca na jakąś niezdrową rywalizację, na wyścig szczurów. Każdy dawał z siebie tyle, ile mógł i wierzył, że to przyniesie mu sukces. Byłam blisko, nie ukrywam, że chciałam wygrać. Zdałam sobie z tego sprawę w trakcie programu, gdy pochwalono mój deser - mus czekoladowy. Ten deser pochwalił sam Przemysław Klima, szef krakowskiej restauracji Bottiglieria 1881, która zdobyła gwiazdkę Michelin. To było przełomowe wydarzenie, bo uwierzyłam we własny siły, coraz więcej rzeczy mi wychodziło, napędzałam się z odcinka na odcinek. Ostatecznie zajęłam drugie miejsce, ale serdecznie gratuluję zwycięzcy Jarosławowi Grudzie, bo też włożył w swój występ wiele serca.
- Co panią najbardziej dotknęło?
- Komentarze dotyczące spalonej restauracji. Specjalnie nie chciałam poruszać tego smutnego tematu, ale telewizja rządzi się swoimi prawami. Kiedy to wyszło na jaw wiem, że pojawiły się głosy, m.in. w mediach społecznościowych, że teraz już na pewno muszę wygrać show, że program jest rzekomo ustawiony… A ja nie chciałam, żeby postrzegano mnie przez pryzmat litości. Na swoje ewentualne zwycięstwo chciałam zapracować jak każdy inny. Te komentarze sprawiły mi trochę przykrości, jakby ktoś pętał mi ręce. Finał udowodnił, że były po prostu nieprawdziwe.
- Uważa się pani za twardą babkę? W „Hell’s Kitchen” szef często podnosił głos, u uczestników pojawiały się łzy…
- Każdy szef kuchni prowadzi restaurację według własnego uznania. Ja nie czułam, aby przekroczono jakąś granicę, natomiast dużo się nauczyłam. Udział w programie na pewno wzmocnił mnie też psychicznie. Jak byłam odbierana przez innych? Myślę, że każdy ma taką Ankę, na jaką sobie zasłużył. Tym się kieruję w życiu.
- Czy kobiecie ciężko jest zostać szefem kuchni?
- To jest w dużej mierze męski świat, choć na szczęście widać zmiany na plus. Cieszę się, że zawód kucharza zyskuje też prestiż. Dziś nie wystarczy już coś ugotować, to musi jeszcze wyglądać. Można mieć świetny talent do gotowania, ale w restauracji z prawdziwego zdarzenia nie odniesie się sukcesu bez zmysłu artystycznego. Ludzie chcą, aby dania były ciekawie i pięknie podawane, dlatego rozważam studia z kuchni artystycznej.
- Jaka jest pani ulubiona potrawa?
- Zdecydowanie są to mięsa. Najlepiej wołowina albo dziczyzna. Tak bardzo lubię ten drugi rodzaj, że wspólnie z bratem zamierzamy otworzyć małą przetwórnię dziczyzny. Cały czas eksperymentuję w kuchni. Zachęcam do odwiedzania mojego konta na Instagramie pod nazwą Dzika Sztuka, gdzie prezentuję różne pomysły kulinarne.
- Dziękuję.
Maciej Dobrowolski