Unia niemal codziennie zostawia tu trwały ślad

5 Czerwiec 2024
- Wiemy jaką wartość ma dla nas członkostwo w UE. To już nie jest moda, a świadomy życiowy wybór, ugruntowany latami byciem w strukturach unijnych - mówi lubuska posłanka Elżbieta Anna Polak, kandydatka KO do Parlamentu Europejskiego.

- W UE jesteśmy od 20 lat. Młodzi ludzie, którzy w czerwcu pierwszy raz w życiu zagłosują w wyborach do europarlamentu, nie doświadczyli innej Polski. Jest jeszcze jakaś moda na Unię?

Elżbieta Anna Polak: - Historia zatacza koło, jest podobnie jak 20 lat temu. Czuję, że wciąż żywe są te same nadzieje. Wtedy też szliśmy po kulturę i wartości zachodu. Chcieliśmy lepszego życia, pokoju, bezpieczeństwa, praworządności. Zachód ze swoją mentalnością otwierał dla nas drzwi. Byliśmy go ciekawi, jego życia.

20 lat temu za Unią w referendum opowiedziało się prawie 78 proc. Polaków. Dziś jest pięć procent mniej, co pokazują ostatnie sondaże, m.in. publikowane w maju przez „Gazetę Wyborczą”. To dowodzi, że wiemy jaką wartość ma dla nas członkostwo w Unii. To już nie jest moda, a świadomy życiowy wybór, ugruntowany latami byciem w strukturach unijnych.

Dlatego tym bardziej, według mnie, cenimy europejskie wartości, widząc wojnę w Ukrainie oraz Gruzinów protestujących na ulicach, bo nie chcą zbrodniczej Rosji u siebie. W Polsce też jest groźnie, gdy PiS wykorzystuje Zielony Ład do antyunijnego nastawienia i wyprowadzenia nas z Europy. Polacy mogą to pokrzyżować, wystarczy, że pójdą 9 czerwca do lokalu wyborczego.

- Lubuskie przez ostatnie 20 lat wydało ponad 20 miliardów na inwestycje z funduszy unijnych. Jak one zmieniły województwo i Zieloną Górę?

- Albert Einstein powiedział, że logika zaprowadzi nas od punktu A do punktu B, a wyobraźnia wszędzie. 20 lat temu, wchodząc do Unii, puszczaliśmy wodze fantazji. Dziś polegamy już na unijnej logice, bo widzimy, gdzie nas prowadzi. Punkt B, a więc stanie się dużym krajem z zachodnimi, europejskimi standardami, istnieje realnie. Mamy go przed oczami, doświadczyliśmy go i jest nam dużo, dużo bliżej. Lubuska gospodarka - coraz bardziej innowacyjna, drogi z szybką S3 i autostradą A2, nowocześniejsze szpitale tylko to potwierdzają. Unia niemal codziennie zostawiała tu trwały ślad. Jesteśmy zamożniejsi, wzrósł poziom życia, co widać, słychać i czuć.

To także dlaczego, że nauczyliśmy się, by funduszami europejskimi sterować elastycznie. Jeszcze 20 lat temu największym problemem regionu było bezrobocie, którego dzisiaj już niemal nie widać. Problemy z pracą są, ale zupełnie inne. Dlatego pieniądze trzeba inwestować w kapitał ludzki, ale w innym obszarze - przeciwdziałać wykluczeniu społecznemu. Przeznaczać je na usługi opiekuńcze i przystosowywać się do dynamiki zmian w starzejącym się społeczeństwie. Bo przecież żyjemy coraz dłużej i chcemy tego późnego wieku dożywać w dobrej formie.

- Są w Zielonej Górze jakieś unijne „pomniki”? Szpital dziecięcy, park technologii kosmicznych, biblioteka UZ… Ma pani swój typ?

- Moim marszałkowskim oczkiem w głowie był i wciąż jest kliniczny Szpital Uniwersytecki. To nie tylko Centrum Zdrowia Matki i Dziecka, pierwszy w regionie szpital dziecięcy, ale termomodernizacja wszystkich obiektów, sterylizatornia, Instytut Patomorfologii, tomografy, rezonanse, bloki operacyjne, nowy OIT, okulistyka… i wreszcie Centrum Onkologii na horyzoncie. To aż 245 mln zł, które lada moment dostaniemy.

Ochrona zdrowia jest kluczowa dla mieszkańców, zwłaszcza po pandemii koronawirusa. Musimy zmierzyć się z długiem popandemicznym, poprawić dostępność do leczenia, postawić na wczesną diagnostykę i profilaktykę, zbudować Centrum Leczenia dla „75 plus”. To bardzo dobry projekt obecnego prezydenta Zielonej Góry Marcina Pabierowskiego, który będę wspierała z wielkim przekonaniem.

Obok szpitala moimi „pomnikami” byłyby: Teatr Lalek, nowa część Muzeum Ziemi Lubuskiej, czy centrum kreatywności Regionalnego Centrum Kultury, dzięki któremu nasz Lubuski Zespół Pieśni i Tańca w końcu dostał stałą scenę i garderoby.

„Pomniczkami”, choć może nie spektakularnymi, są według mnie także dobrze pomyślane projekty dla szkół zawodowych, granty dla przedsiębiorców, stypendia dla młodych lekarzy i dzienne domy seniora. To nasza codzienna europejska woda, w której pływamy.

- Czas bycia w Unii to nie tylko sukcesy. Niełatwo przychodzi nam ochrona środowiska, o której wiele mówi historia wysypisk i składowisk. Pożar trucizn w Przylepie wstrząsnął Zieloną Górą. Jak skutecznie chronić nas przed takimi przypadkami?

- Pomimo tej góry pieniędzy z funduszy europejskich wciąż mamy duże i nierozwiązane problemy np. ze składowiskami odpadów niebezpiecznych takich jak w Przylepie. Dokładnie wyliczając, w latach 2017-2022 w Polsce spłonęły 754 składowiska odpadów i to nie koniec. Tak stwierdzili kontrolerzy NIK. W Zielonej Górze nie musiało dojść do tej katastrofy. Przecież Naczelny Sąd Administracyjny jednoznacznie wskazał, że to prezydent Zielonej Góry jest zobowiązany do usunięcia składowiska. Prezydent Janusz Kubicki nie dość, że wyroku nie wykonał, to jeszcze gdy doszło do katastrofy nie usunął pogorzeliska, nie zadbał o rzetelną informację dla mieszkańców, którzy nie zostali ewakuowani w trakcie pożaru.

A problemy trzeba rozwiązywać, dlatego 27 maja, w Dniu Samorządu Terytorialnego, wspólnie z koleżankami i kolegami z parlamentarnego zespołu ds. samorządów zorganizowaliśmy w sejmie debatę na temat odrodzenia polskiego samorządu po epoce PiS.

Koalicja „15 października” wpisała przecież w jednym z punktów umowy koalicyjnej decentralizację i wzmocnienie samorządów. W tej umowie wybrzmiała również sprawa składowisk odpadów niebezpiecznych. Potrzebny jest specjalny rządowy program i konkretne środki finansowe na skuteczne działania samorządów w tym zakresie. W końcu mamy KPO, pierwsza zaliczka już jest na kontach państwa. Potężna część, bo aż ponad 40 proc., to środki na cele klimatyczne i zieloną energię.

- W różnych ankietach i sondażach na okoliczność jubileuszu 20-lecia w UE, Polacy za najważniejsze wskazują bezpieczne granice, pracę w Europie, swobodne podróżowanie. Co pani by do tej listy dopisała i dlaczego?

- Dzisiaj cenimy najbardziej pokój, bo gdy Rosja napadła na Ukrainę szybko zrozumieliśmy, że o pokój musimy się wspólnie starać i nieustannie troszczyć. Dlatego dzisiaj to bezpieczeństwo i ochrona granic stanowi w UE priorytety. Nasze być albo nie być. Zdajemy sobie sprawę, ile można stracić. Wiemy co to życie ze swobodą podróżowania oraz wybór miejsca zamieszkania, pracy i nauki. Nie zawiedliśmy się na Europie, ani Europa na nas!

- Skąd się pani wzięła w Zielonej Górze? To trochę stara, powojenna francuska historia, prawda?

- Przeczytałam zupełnie niedawno książkę wnuczki emigrantów z Francji, Aleksandry Suławy „Przy rodzicach nie parlować” - o polskich powrotach z Francji. I dopiero po tej lekturze uwierzyłam tacie, że ma prawo tak trochę czuć się Francuzem. Urodził się w Ducy pod Paryżem, tam skończył szkołę, grał w piłkę, poznał przyjaciół, smak wina i amerykańskiej czekolady. Gdy rodzice postanowili po wojnie wrócić do ukochanej Ojczyzny, to dzieci czuły się jak zesłane na Sybir. Gdy pociąg dotarł do Wrocławia, ich wagony skierowali na Żagań. Zatrzymali się w Małomicach, wysiedli i bardzo im się spodobało to małe, urokliwe miasteczko z kwitnącymi różami, niewielkimi domkami, bujną zielenią na skraju Borów Dolnośląskich. Był rok 1947, mieszkało tam może trzysta osób, osadnicy, przesiedleńcy, autochtoni.

Moja mama była Kujawianką, urodziła się pod Rypinem, obecnie to województwo kujawsko-pomorskie. Do Małomic przyjechała ze starszym bratem. Ich rodzice, czyli moi dziadkowie przeżyli całą wojnę, a zginęli w 1945 r. Okrutny finał. Niemcy uciekli, weszli Rosjanie i sobie postrzelali... Mama nie chciała o tym opowiadać, widziałam, że ta rana wciąż boli, tkwi głęboko.

- Wciąż jest pani w historii naszego polskiego samorządu wojewódzkiego jedyną jak do tej pory marszałkiem w spódnicy. Jak się pani z tym czuje? Gdzie następczynie?

- Za 162 lata, jak tak dalej pójdzie. Gorzki żart, oczywiście. Wciąż tkwimy w strasznych stereotypach, a my kobiety nie potrafimy zawalczyć o siebie. Bo wtedy to się nazywa, że się pchamy, ale jak facet zgłasza się na szefa, to jest oczywista oczywistość. Brakuje wiary w siebie, trochę też solidarności i umiejętności w dyplomatycznych układankach. Bo u kobiety co w sercu, to na dłoni, same emocje! Faktycznie trochę się tak czuję jak na pierwszej linii frontu, pierwsza kobieta marszałek a teraz szansa na posłankę w Brukseli.

- Dziękuję.

(ał)