Z kotami, walizkami, zatrzymali się przy ul. Urszuli

18 Marzec 2022
- Nazywają się Klopa i Sipcia. Klopa bardzo się bał w pociągu, musiał dostać tabletki, pocieszałem go - opowiada o swoich zwierzakach 11-letni Nazar, który uciekł z Zaporoża. Do hali przy ul. Urszuli dotarł z mamą i 15-letnim bratem. Połowa mieszkających tutaj uchodźców to dzieci.

Z kotem przyjechała też Marina Kaliberda. - To członek rodziny, nie mogłam go zostawić - zaznacza kobieta. Marina opiekuje się 82-letnim ojcem, który jest ciężko chory. Jego stanu zdrowia na pewno nie poprawiła sześciodniowa podróż z okolic Doniecka. - Było dokładnie tak jak osiem lat temu, za czasów pierwszej wojny. Nie było prądu, wody i jedzenia. Nie mogliśmy zostać, trzeba było uciekać - przekonuje Ukrainka. - Śledzę cały czas wiadomości. Nasz blok jeszcze stoi, więc będziemy mieli dokąd wrócić, jak wojna się skończy.

Opiekę nad halą akrobatyczną przy ul. Urszuli sprawuje Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji. - Staramy się pomóc uchodźcom, jak tylko możemy. Nasi pracownicy czuwają na miejscu w dzień i w nocy. Codziennie dostarczamy produkty pierwszej potrzeby, organizujemy też wyżywienie i doraźną pomoc medyczną. Obecnie przebywa u nas około 200 osób - informuje Robert Jagiełowicz, dyrektor MOSiR. Zaznacza, że liczba uchodźców nieustannie się zmienia.

W obiekcie życie toczy się swoim rytmem, ktoś śpi, ktoś rozmawia, ludzie wchodzą i wychodzą, przeciskając się między rzędami polowych łóżek, walizek i bagaży. W budynku funkcjonuje stołówka, pranie można zrobić w misce.

- Widać, że wiele osób jest przygnębionych, w złym stanie psychicznym. Niektórzy po przybyciu boją się opuszczać halę, nie chcą wychodzić nawet na chwilę. Zdarza się, że nie wiedzą, gdzie właściwie się znajdują - dodaje R. Jagiełowicz. Dlatego m.in. z tego powodu zarządził, że raz dziennie wszyscy muszą opuścić obiekt, wyjść na spacer. - To pomaga oswoić się z sytuacją, a my w tym czasie robimy porządki na hali - wyjaśnia. - Bardzo chciałbym przy tym podziękować wszystkim wolontariuszom, medykom, tłumaczom, strażakom naszych OSP i paniom, które przychodzą organizować zajęcia i zabawy dla dzieci. Ich pomoc jest ogromna i nieoceniona.

Jedną z takich osób jest pochodząca z Ukrainy tłumaczka Irena Antonenko. - Pierwszego dnia przyszłam tutaj na dwie godziny, a zostałam na sześć. Przy dziennikarzach wszyscy starają się zachować spokój, ale później przychodzi taki moment, że łamią się i opowiadają o wojnie, o tym co stracili i skąd przyjechali. I wtedy wszyscy płaczą, a ja płaczę razem z nimi - mówi ze smutkiem Irena. Wczoraj poznała dziewięcioletnią dziewczynkę, akurat miała urodziny. - Patrząc na nią widziałam moje dziewięcioletnie dziecko i zastawiałam się, co musiała przeżyć. Niewiele mogliśmy zrobić, aby ją pocieszyć, więc pojechaliśmy chociaż na lody do miasta - opowiada Irena.

Do punktu dla uchodźców obywatele Ukrainy są m.in. dowożeni przez strażaków, którzy prosto z dworców kolejowych transportują potrzebujących. - Jeżeli np. przyjeżdża pociąg z Przemyśla, strażacy pomagają dojść osobom z Ukrainy do punktu recepcyjnego, udzielają pierwszej pomocy medycznej a później, jeśli jest taka potrzeba, transportują uchodźców do miejsca, gdzie mogą się zatrzymać - wyjaśnia st. kpt. Arkadiusz Kaniak, rzecznik PSP w Zielonej Górze.

Właśnie w taki sposób do hali przy ul. Urszuli trafiła Rita Bałakiriewa, która przed koszmarem wojny uciekła z Dniepru wraz z piątką dzieci. Podróżowali przez kilka dni pociągami, najpierw do Lwowa, później do Polski, ponad 1,3 tys. kilometrów. - Na przyjazd do Zielonej Góry namówiła mnie siostra, razem było nam raźniej – opowiada, tuląc swoje pociechy. Rita nie narzeka na warunki na hali, ale martwi się o dzieci. - Chorują, mają gorączkę. Dopóki nie wyzdrowieją, musimy się tutaj zatrzymać - mówi kobieta. Dla niej największy problem to brak mieszkań do wynajęcia na miejscu. - Nie możemy nic znaleźć, a przecież nie sposób tak ciągle mieszkać na hali - tłumaczy. - Przyjaciele na Litwie namawiają mnie, abym przyjechała do nich.

Dokąd udają się uchodźcy, gdy już opuszczą halę akrobatyczną? Z tym bywa różnie, w zależności od zasobności portfela i posiadanych znajomości. Część wynajmuje mieszkanie, część przyjmuje rodzina bądź przyjaciele, a inni szukają wygodniejszego lokum, np. w Ochotniczym Hufcu Pracy w Zielonej Górze.

- Łącznie z placówkami m.in. w Wiechlicach czy Międzyrzeczu dysponujemy 100 miejscami. To są pokoje czy internat, więc potrzebujący mają zapewnioną większą prywatność - wyjaśnia Piotr Barczak, komendant OHP a zarazem przewodniczący rady miasta. - Cały czas zgłaszają się do nas nowe osoby, m.in. z hali przy Urszuli przeprowadziła się rodzina z kilkumiesięcznym chorym niemowlęciem. Otrzymaliśmy też informację o tym, że jedzie do nas rodzina z trójką dzieci i trzema psami terapeutycznymi. Później okazało się, że w podróży jeden z nich oszczenił się i łącznie przyjęliśmy aż 10 zwierzaków. Nie przejmujemy się jednak tymi niedogodnościami, teraz jest czas, że należy pomagać, uchodźcy mogą się u nas zatrzymać bezterminowo.

(md)

 

POTRZEBNY DŻEM DO NALEŚNIKÓW

MOSiR zbiera dżemy i powidła, kremy czekoladowe i orzechowe, czyli produkty, którymi można posmarować naleśniki. Powód to akcja smażenia naleśników, która odbędzie się w ten weekend z myślą o dzieciach z Ukrainy. Produkty można dostarczać do recepcji Centrum Rekreacyjno-Sportowego od 7.00 do 22.00. Naleśniki usmażą w domach pracownicy MOSiR-u.

(mk)