Rodzina w Nowym Kisielinie bez dachu nad głową

5 Październik 2018
- Przejmowałam się kurzem na meblach i brudną podłogą, a tu pstryk - Ewa wykonuje charakterystyczny ruch palcami - i nie mam dachu nad głową! Tydzień temu w okamgnieniu dorobek życia trzech rodzin Cichewiczów z Nowego Kisielina poszedł z dymem.

W nocy ze środy na czwartek ostatni raz spali we własnych łóżkach. Dziś, dziadkowie pomieszkują w hotelu, Grzegorz z rodziną u teściów, Paweł często na pogorzelisku, Ewa z dziećmi kątem u rodziców. Teraz kursuje pomiędzy ich domem, ruiną własnego a apteką. Bo - jakby nieszczęścia było mało - ucieczka z płonącego domu w objęcia porywistego wiatru i ratowanie resztek dobytku w tym, co komu pozostało na grzbiecie, dla niej i najbliższych skończyły się przeziębieniem. I tylko czworonożna Tessy wciąż na zgliszczach poszukuje kojca. Bo spanie w obcym, to nie spanie.

Ciułali na własne gniazdo

Cichewicze na ten wielorodzinny dom – kiedyś mieszkańcy osiedla Pomorskiego - ciułali latami.

- Nawet jednej pożyczki nie wziąłem - mówi pan Marian, najstarszy z Cichewiczów. I w obliczu katastrofy, którą ma przed sobą, z oczu 78-latka płyną łzy jak grochy.

- Ulubiona bransoletka Zuzi! Ale się ucieszy! – czyści znalezisko Grzegorz, ojciec pięciolatki. Pożar pochłonął jej misie i lalki. - Jak sięgnę pamięcią, na ten dom odkładaliśmy każdą wolną złotówkę – mówi, na moment odrywając się od wypełniania po brzegi kolejnego kontenera odpadami z pogorzeliska.

Dom stawiali jakieś 20 lat temu, ojciec i synowie, jak trzeba było, to z pomocą fachowców.

- Ja zaraz po maturze też przybiegłam i mieszałam wapno - mówi Ewa, żona Pawła. W ubiegłym roku odświeżyli swoją część domu. - Sama szpachlowałam sufity. A miesiąc temu kładliśmy panele. W budynku gospodarczym czekały rok, mogły czekać dłużej, ale się uparłam - dopowiada z żalem.

W domu przy ul. Strumykowej w Nowym Kisielinie mieszkali nestorzy rodu, dwóch synów z żonami i czworo dzieci w wieku od 3 do 6 lat. W czwartkowe popołudnie wybiegli z niego cali i zdrowi. Tylko pan Marian do dziś ma poparzone dłonie. Ale to Grzegorz pierwszy zobaczył kłęby dymu, zaraz potem ogień, który szedł z komina.

Dom błyskawicznie stanął w płomieniach

- W 10-15 minut dom stał w płomieniach. Lanie wody nie pomagało, tak silny wiał wtedy wiatr. Wraz z nim przenosił się ogień. Sześć zastępów straży pożarnej dogaszało go ze trzy godziny - relacjonuje.

Dziś, jedna z dwóch części domu nie ma dachu. Drugi, pod którym mieszkali seniorzy, trzyma się ścian na słowo honoru. Wszystko tu wypalone do gołej blachy.

- Trzeba ją zdjąć jak najszybciej. Jest ostra jak brzytwa, gdy poleci z wiatrem, będzie kolejne nieszczęście - mówi Grzegorz i wymienia: – Oba dachy do zrobienia, rurki miedziane i przewody elektryczne wszystkie popalone, reszta do skucia. A na wełnę mineralną czeka się pół roku, dekarze terminy mają na dwa lata do przodu. Kolega chętnie by pomógł, ale za przekroczenie terminów zapłaci kary. Co teraz?

- Zapraszam do planetarium – mówi Ewa i prezentuje „taras”, który kiedyś był mieszkaniem Grzegorza i jego rodziny. To tutaj na strażaków runął dach, gdy po ugaszeniu pożaru wynosili rzeczy.

- Żadnemu nic się nie stało – uspokaja Ryszard Gura, oficer prasowy zielonogórskiej SP. – Ogień poszedł w kilkanaście minut, ale mógł się tlić już wcześniej - dodaje.

Pod „planetarium” jest mieszkanie Ewy, Pawła i ich trójki dzieci. Najmniej ucierpiało od ognia. Za to małżonkowie po kostki stali tu w brei. Wynieśli wszystko: śmierdziało czy nie, mokre czy suche, sprzęt, który będzie działał lub nie, no i meble zapuchnięte od wody.

- Ale przecież nie wyparowała! Nawet jednego wiadra wody stąd nie wyniosłam. Wsiąkła? –kobieta wystraszona jest perspektywą grzyba i pleśni na ścianach. O remoncie zdecydują jednak eksperci. - Na razie kazali uciekać, jak będzie trzeszczeć – mówi Ewa. Bo ekspertyzy już są robione.

- Będziemy je mieli w poniedziałek - mówi Waldemar Michałowski, dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w Zielonej Górze. - W sporządzeniu dokumentacji pomaga departament inwestycji urzędu miasta, jego dyrektor już rozmawia z firmami, które mogłyby pomóc w odbudowie spalonego domu. Z pomocą ruszył też rodzimy MOPS. Przyznał pogorzelcom zapomogę na przeżycie najbliższych dni.

Nowe życie dla moich sąsiadów

Pożary domów w Zielonej Górze zdarzają się kilka razy w roku. I za każdym razem procedury są podobne: strażacy zawiadamiają departament zrządzania kryzysowego, ten informuje MOPS. Poszkodowani szybko otrzymują zabezpieczenie na pierwsze dni po pożarze: wyżywienie, zapomogę, dach nad głową.

Cichewicze dostali miejsce w hoteliku w Starym Kisielinie. Będą mogli w nim  mieszkać miesiąc.

- Potem, jeśli trzeba będzie, otrzymają lokal zastępczy - mówi dyrektor Michałowski. - Byłem przez 30 lat strażakiem to wiem: czy trafia na biednego, czy na bogatego, przeżywają tę samą tragedię. I zawsze na początku wszyscy dookoła chcą pomóc, na koniec i tak zostaje się z nią samemu.

Tej smutnej, życiowej prawdy Cichewicze jeszcze nie poznali.

- Sąsiedzi pomagali nam wszystko wyrzucać. Przechowują nawet moją „kuchnię” i kwiaty - mówi Ewa. Pewnie nawet nie wie, że w nocy po pożarze na portalu zrzutka.pl mieszkanka zielonogórskiej dzielnicy ogłosiła zbiórkę pieniędzy na „nowe życie dla moich sąsiadów”. Ziarnko do ziarnka zbiera tu już ponad stu zielonogórzan.

Potrzebna jest pomoc

Specjalne subkonto utworzył też Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej, na którym darczyńcy mogą gromadzić pieniądze na odbudowę i doposażenie spalonego domu w Nowym Kisielinie. Z możliwości skorzystali kandydaci z komitetu wyborczego Janusza Kubickiego.

- Przekazaliśmy 3 tys. zł. Jeśli dołączą pozostałe komitety, rezygnując z jednego plakatu czy banera wyborczego, zbierze się większa kwota - mówi Filip Gryko, radny klubu Zielona Razem. Pomoc zapowiada również Grzegorz Hryniewicz, radny tego samego klubu.

- Stowarzyszenie „Warto jest pomagać” od dziesięciu lat wszystkie dochody z koncertów przeznacza na pomaganie ludziom - przypomina Hryniewicz, szef organizacji. I deklaruje, że cały dochód z biletów sprzedanych na jubileuszowy koncert stowarzyszenia, który już 17 bm. odbędzie się w Lubuskim Teatrze, zostanie przeznaczony na pomoc dla pogorzelców. W koncercie wystąpi m.in. wykonawca przeboju „Color of Your Life”, czyli po polsku „Kolor Twojego życia”.

Czarny, pomyślałaby dziś Ewa. Ale woli zaklinać rzeczywistość, więc oświadcza: - Limit katastrof wyczerpaliśmy na kolejne lata.

Wrócą do swojego domu - jak lekko i z byle powodu mawiają ludzie - choćby się paliło i waliło.

Ewa Lurc

JAK MOŻESZ POMÓC POGORZELCOM?

  • Wpłacając pieniądze na subkonto utworzone przez Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej nr: 08 1090 1636 0000 0001 0345 8964 z dopiskiem „Pożar Nowy Kisielin 2018”
  • Wpłacając pieniądze za pośrednictwem portalu zrzutka.pl strona: nowy dom dla rodziny pogorzelców z Nowego Kisielina
  • Kupując bilet na jubileuszowy koncert stowarzyszenia „Warto jest pomagać”, który 17 bm. odbędzie się w Teatrze Lubuskim, bilety dostępne są na portalu abilet.pl cena biletu: 100 zł.
  • Dostarczając rodzinie materiały budowlane - w  tej sprawie dzwoń do pani Aleksandry Cichewicz, nr. tel. 781 091 365