Bachus: - Próbowałem schudnąć...
- Bachus zapewne po Winobraniu zawiesza szaty i wieniec z winnych latorośli na wieszaku. I ma spokój przez cały kolejny rok?
Marcin Wiśniewski, aktor, odtwórca roli winobraniowego Bachusa: - Otóż nie. Ja tym żyję, tzn. Bachus żyje (śmiech), cały rok. Pojawiam się na różnych imprezach. Co prawda, nie tak często, jak w czasie Dni Zielonej Góry, ale przyjmuję każde zaproszenie. Jestem przecież symbolem miasta.
- Ludzie utożsamiają Marcina Wiśniewskiego z Bachusem. A on sam się z nim identyfikuje? To wciąż tylko rola, bo przecież z wykształcenia jest pan aktorem, czy już coś więcej?
- To zdecydowanie coś więcej. Śmiało mogę powiedzieć, że Bachus wrósł we mnie. Ale każde Winobranie traktuję jakby miało być tym ostatnim z moim udziałem. Po prostu, nie rozważam, co będzie w przyszłym roku. Przecież zawsze ktoś może wpaść na pomysł, że trzeba wymienić mnie na nowszy model Bachusa.
- Jest pan Bachusem od 2007 roku. Najdłużej, rok po roku, w historii miasta. Chyba zapracował pan na dowody sympatii?
- Bachusem zostałem przypadkiem. Zaczepiła mnie kiedyś znajoma i stwierdziła, że nie wyobraża sobie kogoś innego w tej roli. Przyznam, że na początku mocno się przejąłem byciem Bachusem. Mocno wgryzłem się w literaturę, historię, by ktoś przypadkiem mnie nie zagiął.
- Goście Winobrania pytają o historię Bachusa?
- Tak, bardzo często. Często się zdarza, że tzw. przyjezdni najpierw obserwują, jak inni robią sobie ze mną zdjęcia, potem podchodzą i pytają, skąd Bachus w Zielonej Górze. Muszę mieć zatem elementarną wiedzę na ten temat. Ja oparłem się na „Mitologii” Jana Parandowskiego. Po za tym, w ciągu całego roku spotykam się z wielokrotnymi dowodami sympatii. Ludzie proszą, bym przytulił dzieci lub przyszedł na ich ślub. To działa na mnie tak, że od razu rosnę. Chociaż, przez pierwsze trzy czy cztery lata miałem z tym problem. Po zakończeniu Winobrania wszystkie splendory i zainteresowanie moją osobą znikało, a ja wciąż łaknąłem kolejnego dnia euforii. Teraz już sobie z tym radzę.
- Skoro mówimy o utożsamianiu się z postacią boga wina, czy także fizycznie musi pan dbać o zgodność własnego wizerunku z tym mitycznym?
- Ludzie nie wyobrażają sobie chudego Bachusa. W moim przypadku, to się nawet nie uda, by być chudym. Ja po prostu muszę być duży. Próbowałem schudnąć. I co? Okazało się, że się nie da. A tak poważnie, to robiliśmy kiedyś akcję pod hasłem „Odchudzić Bachusa”, ale pojawiła się przepuklina brzuszna. Niestety, mimo operacji przepuklina znów wróciła. Ale, żeby nie powiało żałobą, ja po prostu muszę być grubym, żeby być Bachusem (śmiech).
- Bachus, prywatnie Marcin Wiśniewski, pochodzi ze Śląska. Czuje się bardziej Ślązakiem czy Lubuszaninem i zielonogórzaninem?
- Mieszkałem na Śląsku do 1997 roku, czyli 20 lat. Od dawna czuję się bardziej związany z Zieloną Górą. I nie ukrywam, że postać Bachusa mocno się do tego przyczyniła. Z wykształcenia jestem aktorem, mam dyplom aktora lalkowego i dramatycznego. Czyli z zawodu jestem aktorem teatralnym. W Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze występowałem do 2012 roku.
- Ale nie zerwał pan z zawodem aktora?
- Dużo śpiewam. Mam nawet taki „uśpiony” projekt o nazwie „Bachus brothers”. Po za tym pracuję w zespole „Awiński Show”. Zajmuję się w nim właściwie wszystkim. Do tego dochodzi praca dla dzieci w studiu teatralnym „Guliwer” ze Sławkiem Krzywiźniakiem. A ostatnio, gdzieś od marca pracuję jako barman. Z tym ostatnim zajęciem wiąże się zabawna anegdota. Jeden dość już wcięty klient patrzy na mnie i wypala „Ty jesteś bardzo podobny do Bachusa, ale on jest dużo od ciebie ładniejszy”.
- Czy Bachus musi mieć mocną głowę?
- Po pierwsze, nauczyłem się, nazwijmy to oględnie - dysponować własnym organizmem. Zresztą, ta moja „bachusowa posługa” to bardziej degustacje niż picie wina. Po drugie, zaspokoję ciekawskich i przyznam, głowę to akurat mam mocną (śmiech).
- Dziękuję.
Krzysztof Grabowski