Gorący spór o zwolnienie z pracy

19 Czerwiec 2015
Stanisława Fórmanowicz twierdzi, że została zwolniona z pracy, bo nie załatwiła prezydentowi orzeczenia o niepełnosprawności. – To pomówienia, nic nie załatwiałem na lewo – odpowiada prezydent Janusz Kubicki.

Tego jeszcze nie było! Opowiadając, podczas konferencji prasowej, o swojej walce z bólem kręgosłupa, prezydent Janusz Kubicki nagle zaniemówił. Górę wzięły emocje. Z trudem powstrzymał łzy, przerwał spotkanie i zdenerwowany wyszedł. Chodziło o audycję w Polsacie, zarzucającą mu, że usiłował wymusić korzystne dla siebie orzeczenie o niepełnosprawności. Stacja nie nadała całego materiału.

- Wiem, nie powinienem dać się ponieść emocjom, ale trudno wytrzymać, jak się jest pomawianym, a dotyczy to spraw osobistych – tłumaczył się zdenerwowany prezydent.

O co chodzi?

On mnie zwolnił

Bomba wybuchła w piątek. W „Interwencjach” Polsatu, Stanisława Fórmanowicz, była sekretarz zespołu ds. orzekania o niepełnosprawności, zarzuciła prezydentowi, że zwolnił ją z pracy, bo odmówiła mu wydania orzeczenia ws. niepełnosprawności a także przyznania karty parkingowej dla niepełnosprawnych.

- Przyszedł do mnie Zygmunt Stabrowski, doradca prezydenta. Zobacz, kogo ci przyniosłem, zagaił. Miałam wydać bezterminowe orzeczenie. Zaocznie, bez stawiennictwa – opowiadała S. Fórmanowicz.

Komisja nie miała prawa wydawać orzeczenia w sprawie swego zwierzchnika. Zgodnie z prawem musi to zrobić inna komisja - wskazana przez wojewodę. W tej sprawie S. Fórmanowicz była tylko „listonoszem”. Przyjęła dokumenty, przesłała do województwa, które przekazało rzecz do Świebodzina, gdzie tamtejsza komisja orzekła lekką niepełnosprawność prezydenta (to poprawa zdrowia w porównaniu z poprzednim orzeczeniem).

W audycji wystąpił również Jacek Budziński, radny PiS i konkurent Kubickiego w niedawnych wyborach. - Od lat mam okazję widywać wielokrotnie prezydenta Kubickiego, podczas sesji. Nie sprawiał wrażenia osoby, która byłaby tak chora, że ma grupę inwalidzką. Takie jest moje zdanie – komentował Budziński (nie jest lekarzem). Widzowie mogli zobaczyć zdjęcia prezydenta jak biega i gra w tenisa, a nawet uprawia kitesurfing.

- Chcą zrobić ze mnie oszusta. Niestety, ale w życiu czasami są takie chwile, kiedy człowiekowi ręce opadają i tak jest też dzisiaj – denerwował się J. Kubicki i zapowiedział, że w poniedziałek odniesie się do zarzutów.

W poniedziałek nie wytrzymał, gdy doszedł do tematu swojego zdrowia

- Tak, to prawda, nie jestem człowiekiem w 100 proc. zdrowym. Mam zdeformowany kręgosłup, tzw. lewoskrętne skrzywienie kręgosłupa. To jest rwa kulszowa, wypadający dysk. Nigdy nikomu nie życzę przechodzenia przez to, przez co ja przeszedłem. To nie jest tak... Wydaje się, że człowiek jest duży i wielki, a nie może dojść sam do łazienki. Cieszę się, że udało mi się z tego wyjść. Jestem z tego dumny, że udało mi się wyjść z tej choroby – Kubicki mówił łamiącym się głosem.

To klasyczna historia. J. Kubicki zanim został dyrektorem Polikliniki, a później prezydentem, wcześniej pracował m.in. jako przedstawiciel jednego z browarów. Od rana do wieczora w samochodzie. Często samemu trzeba było przenieść jakiś towar. Kręgosłup nie wytrzymał.

W poniedziałek, kilka godzin po konferencji, opisał swoją historię na Facebooku:

„Część mediów i pani Fórmanowicz zarzucili mi, że zwolniłem ją z pracy, bo chciałem sobie załatwić na lewo orzeczenie w sprawie niepełnosprawności.

To dla mnie bardzo trudna sytuacja, bo dotyczy mojej słabości. Choroba, z którą walczę od kilkunastu lat. Nigdy publicznie o tym nie opowiadałem, bo uważam, że dopóki nie ma to wpływu na moją pracę, jest to sprawa prywatna. Może to głupio zabrzmi, takiemu facetowi jak ja, trudno się przyznać, że czasami musiał wstawać z łóżka na czworakach, że nie mógł wziąć własnego dziecka na ręce. Nieznośny, ciągły ból kręgosłupa. Nikomu, nawet największemu wrogowi tego nie życzę. Setki zabiegów, dziesiątki różnych kuracji, szukałem pomocy wszędzie, codzienna dawka środków przeciwbólowych, żeby móc wstać z łóżka, dziesiątki zastrzyków itp.

Nie jestem osobą, która lubi biadolić. Wręcz przeciwnie, zaciskam zęby i próbuję pokonać przeszkody. Zarówno w życiu publicznym, jak i prywatnym. Postanowiłem pokonać mój kręgosłup, ból, wypadający dysk. Miałem operację, miałem również wstrzykiwane sterydy w kręgosłup. Ale się nie poddałem, walczyłem zarówno przez rehabilitację, jak i sport. Dlatego, kiedy mogę, biegam i gram. Dzięki temu lepiej się czuję, mniej ważę (schudłem 15 kg) a kręgosłup jest mniej obciążony. Po prostu ruch mi pomaga, chociaż często wymaga to przełamania bólu. A ile radości mi sprawia, gdy przebiegnę dystans, którego kilka lat temu nie mogłem przejść. Kiedy mogę robić ze swoimi dziećmi rzeczy, które były mi zabronione. O tych problemach nigdy nie chciałem opowiadać. I nagle zostałem do tego zmuszony. Pomyślcie, czy chcielibyście, żeby ktoś o waszych chorobach opowiadał w telewizji? Jak wy byście się poczuli?

A o mnie opowiadano, zarzucając mi, że chciałem sobie załatwić na lewo orzeczenie. Nie ukrywam, podczas konferencji poniosły mnie nerwy, gdy pomyślałem sobie o tych pomówieniach. Nie wytrzymałem… nie byłem w stanie mówić” – pisał Kubicki.

Nic sobie na lewo nie załatwiałem

I kontynuował dalej: „Powiem krótko: Nic sobie na lewo nie załatwiałem. Od lat walczę o swoje zdrowie. Orzeczenie o niepełnosprawności otrzymałem wiele lat wcześniej. Kolejny wniosek, który złożyłem, zgodnie z procedurą, nie mógł być rozpatrywany w Zielonej Górze. Z góry było wiadomo, że trafi do innego miasta. Ta osoba, która mnie pomawia, nigdy nie wydała żadnego orzeczenia w mojej sprawie bo … nie może wydawać żadnych orzeczeń. Jej oskarżenie traktuję jako zemstę za wykonanie zalecenia NIK. Łatwo jest kogoś obrzucić błotem, ciężko przeprosić.”

Jak NIK komisję badał

Zanim nerwy go poniosły, prezydent przedstawił dziennikarzom dokumenty, m.in. protokół z kontroli Najwyższej Izby Kontroli.

- W 2012 r. komisja działała bardzo źle. Było na nią wiele skarg, również w mediach. Dlatego zdecydowałem się na jej przejęcie z rąk starosty. Teraz skarg nie ma – tłumaczył J. Kubicki. – Jednym z zaleceń NIK było stwierdzenie, że pani Fórmanowicz nie spełnia warunków formalnych do bycia sekretarzem komisji. Dlatego została pozbawiona stanowiska. Potwierdza to wyrok sądowy.

Dwa dni później, podczas konferencji prasowej, M. Fórmanowicz powtórzyła swoje zarzuty, że wywierano na nią presję w tej sprawie. – Najpierw straciłam stanowisko, obniżono mi pensję, później pracę, bo nie chciałam orzekać w sprawie prezydenta – podtrzymała swoje oskarżenie. – Miało to się odbyć zaocznie, bez komisji lekarskiej i miał dostać kartę parkingową.

Pytana przez dziennikarzy potwierdziła, że jako sekretarz nie orzekała w sprawie stopnia niepełnosprawności, bo nie ma takich uprawnień.

Zarazem odniosła się do kontroli NIK. - Pan Kubicki mówił, że zostałam odwołana, ponieważ był zarzut kontroli NIK, dotyczący moich kwalifikacji. Chciałam powiedzieć, że nie jest to zgodne z prawdą, ponieważ pan prezydent bazuje na nieprawomocnej decyzji NIK, ja złożyłam zaskarżenie od wystąpienia pokontrolnego z marca 2013 r. i NIK poznański uchylił pierwotną decyzję. 29 maja 2013 r. otrzymałam wystąpienie pokontrolne NIK z Poznania, gdzie wyraźnie wniosek dotyczący moich kwalifikacji został wykreślony. Uważam, że nie było podstaw odwołania mnie z funkcji sekretarza – tłumaczyła M. Fórmanowicz.

- Ta sprawa był jednak przedmiotem przewodu sądowego. Sądy Rzeczypospolitej prawomocnym wyrokiem potwierdziły, że prezydent miał obowiązek zwolnić panią Fórmanowicz. Z prostej przyczyny – nie spełnia wymagań formalnych niezbędnych dla osoby zatrudnionej na tym stanowisku. Gdyby prezydent nie zwolnił p. Fórmanowicz, złamałby ustawę – wyjaśnia Konrad Witrylak, dyrektor Departamentu Prezydenta.

- Nie zgadzam się z tym wyrokiem, dlatego chciałam wnieść skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego – tłumaczyła była urzędniczka. Kasacji nie będzie, bo jej pełnomocnik nie dopilnował terminu. Oznacza to, że wyrok jest ostateczny.

S. Fórmanowicz procesuje się z miastem w innych sprawach. We wtorek miała rozprawę w sprawie przywrócenia do pracy. Z powodu nieobecności pełnomocnika przełożono ją na październik. Kobieta chciałaby, żeby sprawy rozpatrywał sąd nie z Zielonej Góry, do którego nie ma zaufania.

Czego Polsat nie pokazał

Dziennikarze stacji szli jeszcze innym tropem. Można go odnaleźć w informacjach Radia Zet i zapowiedziach „Gazety Wyborczej”.

„Według byłej urzędniczki, tydzień po jej zwolnieniu, orzeczenie o stopniu niepełnosprawności otrzymał także doradca prezydenta miasta” – czytamy na stronie internetowej radia. Chodzi o Zygmunta Stabrowskiego. O to samo pytała dziennikarka Polsatu.

- Pudło! Mam orzeczenie na czas nieokreślony, wydane w 2006 r. Wtedy nawet nie myślałem, że Janusz Kubicki będzie prezydentem, a ja będę u niego pracował. Zarzut, że dostałem je w 2013 r. to kłamstwo – odpowiada Z. Stabrowski (70 lat).

- To zrozumiałe, że ten wątek w audycji pominięto. Jeżeli zarzut się nie potwierdza, to na ekranie telewizyjnym źle by to wyglądało. W takim przypadku oskarżyciel traci na wiarygodności – ocenia jeden z zielonogórskich dziennikarzy telewizyjnych.

W piątek Janusz Kubicki wyjaśniał w Radio Zielona Góra - posłuchaj

(tc)