Wybory: mamy sytuację nadzwyczajną!
- Jak potraktować wielodniowe opóźnienie przy liczeniu głosów w Państwowej Komisji Wyborczej: jako wypadek przy pracy, czy jako symbol kiepskiego stanu państwa?
Dr hab. Lech Szczegóła, socjolog polityki: - Ostatnie wybory samorządowe, nawet bez względu na ich ostateczny wynik, na pewno przejdą do historii polskiej demokracji. Po pierwsze, z powodu paraliżu systemu wyborczego, który obnażył słabość naszego państwa. Po drugie, z powodu kryzysu politycznego związanego z szukaniem winnych, oskarżeniami o fałszerstwa wyborcze i żądaniami powtórzenia wyborów. Ale największy wpływ na skalę tego politycznego kryzysu wywrzeć może informacja o dużej liczbie głosów nieważnych…
- … dlaczego taką wagę przypisuje pan nieważnym głosom?
- Ich duża liczba będzie podsycać już rozbudzoną nieufność: czy wybory przeprowadzono rzetelnie? A skoro za wybory odpowiada, najkrócej rzecz ujmując, państwo, to tym samym opozycja znajdzie dowód dla tezy o jego fatalnym stanie. Jeśli w kilku województwach pojawi się szczególnie duża liczba nieważnych głosów, to najpewniej spotkamy się z żądaniami powtórzenia tam wyborów.
- Kto odpowiada za blamaż PKW?
- Przede wszystkim sama PKW. Ale nie tylko ona. Kłopoty z systemem informatycznym to skumulowany efekt wieloletnich, czasami nawet drobnych zaniechań i błędów. Ponadto uśpiły nas poprzednie wybory, podczas których liczenie głosów przebiegało w miarę sprawnie.
- Czyli wystarczy rozliczyć sędziów z PKW i będziemy mogli uznać sprawę za załatwioną?
- Według mnie, Krajowe Biuro Wyborcze i PKW powinny były mocniej sygnalizować swoje problemy logistyczne, finansowe czy kadrowe. Premier i prezydent nie mogą samodzielnie podejmować interwencji. PKW jest niezależną instytucją.
- Sędziowie z PKW twierdzą, że informowali prezydenta, rząd i parlament o problemach z systemem informatycznym…
- Jeśli informowali, to zyskujemy kolejny dowód na rzecz słynnej tezy byłego już ministra Sienkiewicza - o państwie polskim, które nie działa jako całość. Dlatego będziemy mieli wielką aferę, którą do grudniowych świąt będą podsycały niektóre partie, żądając kolejnych dymisji i śledztw.
- Będzie aż tak źle?
- Mamy sytuację nadzwyczajną! I żadne jej rozwiązanie nie będzie dobre dla wszystkich. Przed prezydentem stoi bardzo trudne zadanie minimalizacji szkód, które już się stały.
- Pomimo kłopotów PKW, znamy wyniki głosowania do sejmiku województwa. Co nam mówią?
- Na pewno widzimy kurczącą się przewagę PO nad PiS. Nie tyle w liczbie zdobytych mandatów, ile w liczbie oddanych głosów na poszczególne partie. Koalicja Kaczyński-Ziobro-Gowin zdobyła kolejne punkty poparcia, ale nie zmienia to jeszcze podstawowego układu sił. Na lubuskiej scenie politycznej nadal rządzi koalicja PO-PSL. Wielkim przegranym jest SLD. Stracił połowę mandatów, to już chyba równia pochyła.
- Jak należy rozumieć bardzo dobry wynik Janusza Kubickiego, który, debiutując na liście PO, od razu zdobył kilka tys. głosów?
- Kubicki uratował regionalną listę PO. Gdyby nie on, wynik Platformy byłby znacznie gorszy. Ten transfer bardzo się PO opłacił.
- A Kubickiemu?
- Ten transfer opłaca się obu stronom. Choćby w postaci lepszej współpracy miasta z zarządem województwa w grze o pieniądze z unijnych programów. Zresztą, jeśli lubuska PO chce pozostać u władzy, musi pozyskać popularne nazwiska i zmienić fatalny styl komunikacji z wyborcami, a w zasadzie jej brak.
- Kilku znanych prezydentów nie zdobyło poparcia wyborców. O czym to świadczy, o końcu samorządowych królestw?
- Przegrana Jędrzejczaka w Gorzowie, słaby wynik Grobelnego w Poznaniu pokazują, że wyborcy zaczynają mieć dosyć udzielnych królestw, w jakie zbyt długo rządzący zamieniają swoje urzędy. Ten trend napawa mnie największym optymizmem.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak
Od redakcji: rozmowę przeprowadzono w środę, 19 listopada.