Po połączeniu mamy duże szanse na ożywienie gospodarcze.
- Czy zielonogórscy komornicy mają dużo pracy?
Norbert Piskorz, komornik sądowy przy Sądzie Rejonowym w Zielonej Górze: - Sporo. Dlaczego pan pyta?
- Komornicze egzekucje to taki termometr. Wskazuje, czy gospodarkę trawi kryzysowa gorączka. Stąd moje pytanie.
- Stosując medyczną terminologię: zawał nam nie grozi, ale dobrze też nie jest. Objawy choroby widoczne są gołym okiem.
- Czyli?
- Firmy dławi brak dostępu do gotówki. Na rynku trwa finansowa susza. Gospodarkę przydusza ciężar faktur, za które miesiącami nikt nie płaci. Stąd wyroki i komornicze windykacje. Bolesne dla obu stron, bo komornik nie uleczy gospodarki, co najwyżej pomoże odzyskać część utraconych pieniędzy.
- Połączenie miasta z gminą może odmienić ten niekorzystny stan?
- Na pewno złagodzi. Połączenie miasta i gminy odegra rolę pompy wtłaczającej strumień dużych pieniędzy bezpośrednio do budżetu miasta, a za jego pośrednictwem na konta miejscowych firm oraz ich właścicieli i pracowników. Po połączeniu mamy duże szanse na ożywienie gospodarcze. Zwłaszcza w sektorze firm budowlanych. I dobrze, bo budownictwo wszędzie odgrywa rolę koła zamachowego dla całej gospodarki. Ale tego wymarzonego boomu nie będzie bez solidnego zastrzyku budżetowych pieniędzy. Innego źródła dodatkowych pieniędzy, oprócz połączenia, nie dostrzegam.
- Ma pan na myśli słynne już 100 mln zł za zgodne połączenie?
- Nie tylko. Jeszcze ważniejsze są pieniądze z unijnych programów. Stawką w połączeniowej grze nie jest tylko miły prezent od ministra finansów za nasze zgodne połączenie. Przede wszystkim zabiegamy o miliardowe inwestycje w miejską i gminną gospodarkę, czyli o setki przetargów i zleceń dla naszych firm. A z każdym zleceniem wiązać się będzie zapłata. Pewna, bo miasto jest wiarygodnym płatnikiem.
- A jeśli się nie połączymy, co wtedy?
- Jeśli się nie połączymy, nie doczekamy upragnionego deszczu inwestycji. I uschniemy, niczym trawa na pustyni.
- Kiedyś przekonywano nas, że wystarczy wstąpić do Unii i będziemy bogaci, że wystarczy wstąpić do NATO i będziemy mieli bezpieczne granice. Teraz słyszę - połączenie wszystko nam załatwi…
- Ha! Trafił pan w sedno. Sam od lat głoszę, że żaden wójt i żaden prezydent nie są w stanie zastąpić mieszkańców. To my, obywatele, musimy zakasać rękawy i samodzielnie zadbać o lepszą przyszłość dla siebie i naszych dzieci. Choćby naśladując aktywność stowarzyszenia „Nasza Radomia”, którego jestem członkiem. A połączenie miasta i gminy właśnie zależy przede wszystkim od nas. Dlatego nie zgadzam się z opinią, że budujemy fałszywy połączeniowy mit, niczym ten o niewidzialnej ręce rynku, która wszystko za nas miała wyregulować i naprawić. Bo to my pomaszerujemy do urn. Osobiście! Ale jeśli nie będzie się nam chciało, bo trawka zielona i słonko wysoko na niebie, to na własne życzenie zmarnujemy historyczną szansę, choć nam czynić tego nie wolno.
- Wójtowi Zalewskiemu chyba wolno, skoro już teraz odmawia negocjacji nad zawartością Kontraktu Zielonogórskiego, twierdząc, że nie ma pełnomocnictw mieszkańców gminy…
- Wójt trochę przypomina mi Nikitę Chruszczowa, który w ONZ walił butem w mównicę, krzycząc:- Nie będę rozmawiał! A może wójt uważa, niczym Juliusz Cezar, że „Lepiej być pierwszym na prowincji niż drugim w Cesarstwie”? Ale jeśli mielibyśmy na serio przyjąć jego uzasadnienie odmowy negocjacji, to równocześnie powinniśmy zapytać, czy ma upoważnienie mieszkańców do blokowania połączenia, i czy nie powinien zacząć organizować referenda w każdej istotnej sprawie. Bo jeśli wójt nie ma upoważnienia mieszkańców w jednej ważnej sprawie, to w innych także nie ma. Tu innego wyjścia nie ma. Albo, albo.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak