Gdyby nie mieszkańcy czas stanąłby tu w miejscu
- Szefom miejskich spółek wolno wypowiadać się na temat połączenia miasta i gminy?
Zdzisław Strach, ekonomista, prezes miejskiej spółki Centrum Biznesu: - Jestem przedsiębiorcą i zielonogórzaninem, nie politykiem. Mam pełne prawo do mówienia własnym głosem.
- Po co nam połączenie? Na ulicach nie widać wiwatujących tłumów, za to przeciwnicy robią się coraz bardziej brutalni.
- Połączenie jest nam potrzebne. Jak powietrze do oddychania. Bez połączenia zablokujemy rozwój miasta na długie lata. A przy okazji wepchniemy wszystkie okoliczne sołectwa w ramiona stagnacji. Bo to gmina, w pierwszej kolejności, potrzebuje pomocy. Najlepiej w formie natychmiastowych inwestycji.
- Nie przesadza pan? Przecież gmina, w ostatnim Rankingu Gmin Województwa Lubuskiego, zajęła I miejsce w kategorii gmin wiejskich…
- Daleki jestem od lekceważenia dorobku gminnych władz, pewnie dwoją się i troją, ale cudów nie ma. Niby mamy XXI wiek, ale sołectwa do dziś nie mają wyasfaltowanych dróg, chodników, często nawet kanalizacji. Dostępu do szerokopasmowego internetu prawie nigdzie nie ma. Gdyby nie zaradność samych mieszkańców, mógłbym powiedzieć, że w gminie czas stanął w miejscu.
- Ranking zakłamuje rzeczywistość?
- Raczej nie oddaje wszystkich realiów. Nie odpowiada, tytułem przykładu, na ważne pytanie - gdzie bije źródło zasilające gminny budżet i jego nakłady na np. organizacje pozarządowe.
- Pan zna odpowiedź?
- To oczywiste. Większość mieszkańców gminy pracuje zawodowo w Zielonej Górze. Ich zarobki „rodzi” miejska gospodarka. Gdyby nie miasto, nie byłoby tych pieniędzy. Gdyby nie miasto, nie byłoby dużej części wpływów podatkowych do gminnej kasy. Ot, i cała tajemnica.
- Z pańskich słów przebija tęsknota za tymi pieniędzmi…
- Nic podobnego. Ja tylko chciałbym, aby przeciwnicy połączenia chociaż raz podali cyfry obrazujące skalę miejsko-gminnych przepływów finansowych. I żeby uczciwie przyznali, jaką rolę odgrywa gmina w pozyskiwaniu tych pieniędzy: aktywną czy bierną? Bo wydawać pieniądze zarobione gdzie indziej, łatwo...
- Przeciwnicy połączenia twierdzą, że to miasto chce wykonać skok na kasę gminy.
- Gdyby gmina była naprawdę bogata, już dawno byłaby miodem i mlekiem płynąca. A nie jest. Wystarczy wyjechać za rogatki miasta. Gołym okiem widać, że nie ma co grabić. Wręcz odwrotnie. Trzeba w gminę dużo zainwestować, by zasypać cywilizacyjną przepaść. Pewnie dlatego prezydent i miejscy radni zagwarantowali zainwestowanie ok. 100 mln zł wyłącznie w sołectwa. Do tego należy dodać liczne atrakcje w postaci niższych podatków, niższych opłat za przedszkola, tańszych biletów MZK, dalszego dotowania Ochotniczych Straży Pożarnych czy utrzymania świetlic i sieci wiejskich szkół. To wszystko będzie kosztowało miejski budżet sporo pieniędzy. I jeśli przeciwnicy połączenia mówią o skoku na gminną kasę, mówią zwykłą nieprawdę. To gmina skorzysta na połączeniu. Jako pierwsza.
- No to powrócę do początkowej wątpliwości: po co nam połączenie?
- Miasto też skorzysta na połączeniu, nawet bardzo, ale w dłuższej perspektywie. Owoce połączenia skonsumujemy dopiero po kilku latach, gdy zaczną pojawiać się duże inwestycje finansowane z nowego rozdania unijnych programów. Aby „dobrać” się do tych naprawdę dużych pieniędzy, musimy być zwyczajnie więksi. Wedle zasady: duży może więcej!
- A jak mieszkańcy gminy, w referendum, powiedzą „nie”, co wtedy?
- To pytanie nie do mnie, tylko do polityków. Będąc przedsiębiorcą, optowałbym za połączeniem przynajmniej z Nowym Kisielinem, by nowa strefa ekonomiczna znalazła się w granicach miasta. Inaczej nadal będziemy odstraszali inwestorów koniecznością uciążliwych uzgodnień aż z pięcioma ośrodkami władzy. I nie widzę żadnego powodu, by na podatkach ze strefy zarabiała gmina, skoro nie inwestuje w jej budowę.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak