Zagraża populizm i polityczna gra
- Połączenie miasta i gminy dotyczy trzech ważnych obszarów: gospodarki, polityki i postaw społecznych. Niektórzy uważają, że to zbyt niebezpieczna mieszanka. Zwłaszcza połączenie polityki z inżynierią społeczną...
Janusz Szajna, twórca i były wieloletni prezes zielonogórskiej spółki ADB:- Nie jestem ekspertem. Na temat połączenia mogę się wypowiedzieć wyłącznie jako obywatel.
- Ale jest pan zarazem naukowcem i przedsiębiorcą. Połączenie tych dwóch zawodowych doświadczeń powinno pozwolić panu na zdystansowane spojrzenie, bez emocji.
- Jeśli mówimy o emocjach, to mam wrażenie, że wokół połączenia zaczęła się toczyć polityczna gra. Nie w wymiarze ogólnokrajowym, bo państwo wspiera dobrowolne połączenia gmin, ale w wymiarze lokalnym - ostatnie wydarzenia obnażyły niepoważny stosunek do dobra wspólnego u politycznych przeciwników.
- Skoro inicjatorem połączenia jest polityk, prezydent miasta, to chyba nie powinno być nic szokującego w negatywnej postawie jego politycznych konkurentów?
- Odpowiem anegdotką. Wiele lat temu mieszkałem w domu zacnej, angielskiej damy. To była niesłychanie zapiekła przeciwniczka Partii Konserwatywnej. Moja gospodyni prawie modliła się o przegraną konserwatysty z jej wyborczego okręgu. Około 3 w nocy w telewizji podano oficjalne wyniki głosowania: jej „wróg” przepadł, a był uprzednio szefem klubu parlamentarnego. Dziennikarz natychmiast zrobił z nim wywiad: „I co dalej z pańską karierą?”. Odpowiedział, że musi porozmawiać z szefem partii, aby ustalić, jak wykorzystać jego umiejętności poza parlamentem. Zapytałem wtedy moją gospodynię, co o tym sądzi. Ta z absolutnym spokojem stwierdziła, że dla takiego dobrego fachowca musi się znaleźć jakaś poważna robota, by mógł dalej służyć Anglii. Wkrótce został gubernatorem Hong Kongu.
- Sugeruje pan brak dojrzałości obywatelskiej u niektórych zielonogórskich radnych?
- Nasi politycy patrzą na życie publiczne zbyt często przez pryzmat gry zero-jedynkowej: my albo oni. Tak rodzi się w życiu publicznym nienawiść. Angażując się w tę grę nienawiści, nie mamy już czasu na nic innego.
- Oskarża pan zielonogórskich radnych PO o manichejską wizję świata: że tylko oni są samym dobrem?
- Nie tylko PO i nie tyle o manicheizm, ile bardziej o partyjną plemienność. Myślimy w kategoriach egoizmu grup. Stąd nasze zażarte spory i kłótnie, często śmieszne i niepojęte dla obcych. I te plemienne odruchy kończą się często (zbyt często) finałem, który, patrząc z zewnątrz, można opisać za pomocą fragmentu wierszyka Brzechwy dotyczącego kłótni warzyw na kuchennym stole: „Na nic wasze swary głupie. Wnet i tak zginiemy w zupie”.
- Kto lub co, w naszym przypadku, odegra rolę zupy?
- Przeciwnicy połączenia powinni wychylić nosy poza lokalne opłotki. Być może zauważyliby wtedy, że teraz najważniejszy wyścig dotyczy tego, jak nie dać się wypchnąć na margines procesów gospodarczych, jak nie dopuścić, by moje miasto, region, ojczyzna nie stały się peryferiami.
- Stąd pomysł, by o połączeniu zadecydowali mieszkańcy.
- Mam mało entuzjazmu do referendów. W naszych warunkach zbyt często na pierwszy plan wysuwa się w nich populizm i wspomniana wcześniej walka oparta o partyjną plemienność. Sądzę że nie ma nic lepszego niż demokracja, ale przy naszym zacietrzewieniu – powinna to być demokracja przedstawicielska, poprzez decyzje polityków wybranych w powszechnych wyborach.
- Ale to właśnie część radnych miejskich i wiejskich próbuje zablokować połączenie…
- Zbliżają się wybory samorządowe i część radnych sięga po narzędzie polaryzacji, sztucznie wywołując podziały i konflikty. Ale rodzi się pytanie: gdzie są granice partykularnej gry kosztem interesu społecznego. Czasem warto się zjednoczyć wokół sensownych propozycji nawet politycznego konkurenta. Ale wydaje mi się, że w myśleniu opozycji dominuje postawa: „Żeby im się nie udało!”. Tylko że na tym traci społeczeństwo, które w jakimś momencie może się jednak zorientować w tej grze i wówczas zmiecie takich plemiennych graczy ze sceny politycznej.
A poza tym... skoro są duże pieniądze, to trzeba je, po prostu, wziąć. Może jeszcze nie wszystko stracone?
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak