Nie zapomnijcie o obywatelach (listy)
Znając historię gospodarczą mojego miasta i przysłuchując się dyspucie: łączyć czy nie łączyć, odnoszę wrażenie, że jak dotąd najmniej ważni są mieszkańcy, podatnicy. Lokalni politycy dyskutują głównie o swoich własnych miejscach pracy, dietach i o tym, którzy z nich zyskają poprzez to, że po połączeniu będą mogli dzielić po swojemu uważaniu znacznie większe pieniądze niż dzisiaj.
Prawda, prezydent Kubicki wyszedł do ludzi, ale czy można ufać obietnicom rzucanym przed referendum? Nasza demokracja lokalna (obywatelska) jest na tyle jeszcze ułomna, że nie wystarczy kontrola władzy z perspektywy pojedynczych wyborców, osamotnionego obywatela. Ilu z nas nie wierzy, że radni z klucza partyjnego dotrzymają obietnicy rzuconej przysłowiowemu Kowalskiemu? Kontrola władzy jest w dzisiejszych czasach nieodzowna, ale musimy ją sprawować silni, tak, by być dla tej władzy partnerem, z którym się ona musi liczyć. Takim partnerem są ruchy obywatelskie, stowarzyszenia, organizacje pożytku publicznego.
Wpływać na lokalną rzeczywistość winni aktywni obywatele, tacy, którzy chcą i potrafią. A zatem metodą na dopilnowanie respektowania przez władze Kontraktu mogą być silne, świadome i aktywne stowarzyszenia i organizacje. Tylko zorganizowani mieszkańcy Jarogniewic, Przylepu czy Os. Pomorskiego nie dadzą się zmarginalizować i będą pełnoprawnymi beneficjantami połączenia. Tymczasem władze zupełnie pomijają ruchy społeczne w swojej akcji uświadamiania o połączeniu. Dlaczego?
Tego nie wiem, potrafię natomiast odpowiedzieć, że nie jest to słuszne. W mieście i gminie jest wiele ciekawych środowisk, potrafiących w sposób zorganizowany osiągać społeczne cele. I skoro władze nas nie zapraszają do dialogu, sam się wproszę w imieniu mojego środowiska. Co regionaliści, budujący tożsamość zielonogórską w oparciu o dziedzictwo kulturowe kolei szprotawskiej, mogą powiedzieć w kwestii łączenia ? No to, posłuchajcie...
Kolej zielonogórsko-szprotawska to był tzw. kleinbahn, czyli kolej powstała na mocy ustawy z 1892 roku. Specyfiką kleinbahnów było to, że inicjatywa powstawania lokalnych kolei została przerzucona z barków aparatu urzędniczego (państwowego) na lokalne społeczności. Była to jedna z pierwszych ustaw de facto budująca społeczeństwo obywatelskie na terenie Europy.
W 1897 r. inicjatywę taką podjęły również społeczności miasta i regionu Gruenberg. Nikt miejscowym przedsiębiorcom, rolnikom, handlowcom, czy ziemianom nie nakazywał spotkać się w ówczesnych Siecieborzycach, aby zawiązać ruch na rzecz budowy nowej kolei lokalnej. De facto był to ruch na rzecz tego, aby prowincja zielonogórska nie została na rubieżach cywilizowanej Europy. Brak połączenia kolejowego między Gruenberg i Sprottau czynił ten subregion pustynią komunikacyjną, który musiał się stać synonimem zacofania i gospodarczego marazmu. Było potrzebne pobudzenie, poprzez nowoczesne skomunikowanie tych czterech gmin z resztą Niemiec (Prus).
To dlatego pod budowę kolei wnieśli bezpłatnie ziemię właściciele ziemscy z kilku wsi (jeden z nich nawet miał status rycerza), kapitaliści i fabrykanci wykupili udziały w spółce. Zielonogórzanie, ci z miasta i ci z gminy oraz z powiatu, wzięli swoje sprawy we własne ręce i zrealizowali wizję na miarę XX w. Dzisiaj wydaje się, że nie zrobili nic wielkiego, ot nowa linia kolejowa. Ale to był wiek XIX, kolej była jeszcze nowinką a inwestowanie obywatelskie nie miało żadnego przykładu z historii, było zupełnym novum. Ryzyko było wielkie, wizja odległa niczym lot w kosmos, a jednak zielonogórzanie, ci z miasta i ci z gminy sami podjęli się takiego wyzwania i przyczyniając się do koniunktury gospodarczej regionu. Osiągnęli sukces, który był wart ich nowatorskiego pomysłu (dość powiedzieć, że na terenie lubuskiego powstały tylko dwa kleinbahny - nasz i drugi, w powiecie żarskim, mimo obowiązywania ustawy nie był to proceder powszechny).
Ponad 100 lat temu zielonogórzanie (gruenbergczycy) zaryzykowali własne pieniądze i własne ziemie. Parafrazując Kennedy`ego, zakrzyknęli: nie pytamy ile Gruenberg nam dał, sięgamy po nasze, aby dać, ile trzeba Gruenbergowi.
Uważam, że należy przybliżyć inicjatywę łączenia miasta z gminą ludziom, to ma być ich pomysł, a nie tylko pomysł urzędu. Należy zrobić tak, aby ludzie wzięli łączenie, czyli przyszłość gospodarczą własnego obejścia, we własne ręce (no, umysły).
Zmieńmy zatem to patrzenie, jakie dostrzegam w mediach i na spotkaniach. Niech mieszkańcy zaryzykują i przestaną pytać, ile im, konkretnie, da samo połączenie, ale niech zapytają się ile oni od siebie dadzą (zaryzykują) dla przyszłości Zielonej Góry. Bo pomysł wielkiego miasta jest oczywisty - to jest jedyna droga cywilizacyjnego skoku Zielonej Góry w XXI wiek. Pojedynczy ludzie stracą na pewno (a przynajmniej ich część), ale jako całość, wszyscy zyskamy. Pora zacząć myśleć właśnie w taki globalny i przyszłościowy sposób i przestać płakać nad sobą. (Stracą radni i urzędnicy wiejscy, może stracą wiejskie szkoły i nauczyciele, na pewno zostaną bardziej uprzedmiotowione społeczności wiejskie, dzisiaj stanowiące podmiot polityki gminy, straci powiat).
I jeszcze jedno, ważne spostrzeżenie. Społeczeństwa wiejskie gminy zielonogórskiej niewątpliwie w dużym mieście stracą na swojej podmiotowości, stracą też tożsamość lokalną. Aby ludzie ci nie odczuwali przyłączenia ich do wspólnoty miejskiej jako działania im obcego lub wręcz działania przeciwko nim, potrzebna będzie kontynuacja ich działań obywatelskich. Praktyka działania w tym zakresie radnych miasta Zielona Góra i samego Prezydenta może napawać obawami [nasze własne doświadczenia, to teksty jakie słyszeliśmy niejednokrotnie wobec nas samych, że ludzie od przekazywania swoich potrzeb mają radnych a nie organizacje (radny Budziński)], że to radni zgłaszają potrzeby a organizacje to nie wiadomo po co robią szum, organizacjom się nie wierzy (radny Bocheński), że „nie” bo „nie”, a w ogóle, czego wy tu chcecie (radny Kamiński) itd.
Tym bardziej więc należy włączyć do debaty rzeczywistych lokalnych liderów (nie tylko radnych-polityków), organizacje i stowarzyszenia. My sami potrafimy z historii kolei szprotawskiej utkać taki pozytywny, historyczny przekaz, ukazać iż historia kołem się toczy a my, współcześni, mamy przed sobą wizję skoku, tak samo jak nasi poprzednicy z końca wieku XIX. Oni sprostali wyzwaniu nowego, XX wieku, a czy my sprostamy wyzwaniu nowego XXI wieku? Potrafimy zadać takie, ważne dla nas wszystkich pytanie.
Uważam, iż również wszystkie inne organizacje, ich członkowie, aktywiści społeczni mogą o tym mówić innym językiem niż fachowcy, ekonomiści i politycy. Mogą przemawiać nie nowomową, ale językiem ulicy, językiem społeczeństwa. Mogą mówić jako lokalni społecznicy, którzy nie boją się połączenia i czują się odpowiedzialni za podjęcie tej próby.
Dlatego apeluję: włączymy do idei łączenia lokalną historię, kulturę, potrzeby społeczne ludzi. Włączmy miłośników regionu (regionalistów), historyków, nauczycieli, rowerzystów, turystów, kabareciarzy, miłośników zwierząt, strażaków ochotników, budowniczych wiejskich świetlic i placów zabaw. Bo o to w tym chodzi, aby pokazać, iż jest to nasze łączenie a nie łączenie naukowców, urzędników i polityków. (I nie po to, aby odbierać tym grupom ich należne miejsce, ale po to, aby poszerzyć gremium społeczeństwa czującego łączenie jako ich działanie i pomysł).
I przekonajmy polityków, którzy myślą nie o mieszkańcach, tylko o wygodniejszych stołkach dla siebie, aby przyłączyli się do nas, do naszego myślenia. Wszyscy razem, na jednym torze, w jednym wagonie, poczujmy się zielonogórzanami. Nie tylko dzisiaj, ale na następne dziesięciolecia. Zróbmy sobie (może w Lesie Odrzańskim) takie nasze Compičgne. Nie potrzebujemy do tego, tak naprawdę, ani bocznicy, ani wagonu (choć jak trzeba, to my, miłośnicy kolei, się o niego postaramy), wystarczy dobra wola i szczere przywiązanie do naszego miasta.
Mieczysław J. Bonisławski
(skróty od PM)