Żaba też dostał bigos

25 Wrzesień 2020
Znany jest ze swojej miłości do sportu, zwłaszcza piłki nożnej. Andrzej Flügel to wieloletni kierownik działu sportowego „Gazety Lubuskiej”. Zanim jednak został dziennikarzem, pracował w… służbie więziennej.

W ubiegłym roku Flügel przeszedł na emeryturę i wreszcie spełnił swoje zapowiedzi o przelaniu na papier więziennych wspomnień. Książka nosi tytuł „Schowani do wora”. W więziennictwie ten termin oznacza członków grypsery, co do których współwięźniowie mają wątpliwości, np. posądzają ich o bycie kapusiami. Dziennikarz, z którym we wtorek odbyło się spotkanie autorskie w Bibliotece Norwida, po zakończeniu studiów planował uczyć w szkole. Przypadek sprawił, że trafił do pracy w służbie więziennej. – Pisałem pracę magisterską, do której materiały udostępniał szef komisji badania zbrodni hitlerowskich przy sądzie wojewódzkim – wspomina A. Flügel. Gdy po udanej obronie udał się z kolegami, by podziękować za pomoc, zapytany został o plany. Od słowa do słowa, przy kawie, narodził się temat pracy w więziennictwie.

Flügel ponad dekadę był wychowawcą, najpierw przez sześć lat w Areszcie Śledczym w Zielonej Górze, potem trzy lata w Zakładzie Karnym w Krzywańcu i znów w areszcie.

W książce możemy przeczytać między innymi o zasadach panujących w PRL-owskim więziennictwie, bardzo różniących się od tych, z którymi mają do czynienia pracujący dziś w takich miejscach. Flügel obrywał za… długie włosy. Wiele premii przeszło mu koło nosa za to, że nie chciał podporządkować się w tej kwestii przełożonym. Na kartach nie brakuje szczegółowych i barwnych opisów więźniów i funkcjonariuszy, którzy autorowi szczególnie utkwili w pamięci. – To było tu, na twardym dysku – zaznacza dziennikarz, pukając palcem w swoją głowę. – Są to postaci, które zapadły w pamięć wszystkim. Jakbym spotkał jakiegoś leciwego funkcjonariusza i powiedział np. Zenek S., to wiedziałby o kogo chodzi.

Podczas lektury wspomnień niejednokrotnie złapiemy się za głowę lub zaśmiejemy się w głos, bo książka, mimo że traktuje o poważnej służbie, ma w sobie dużą dawkę dobrego humoru. Wychowawca jadący w konwoju? Dziś to nie do pomyślenia, ale wówczas rzucanie na różne „odcinki” służby było na porządku dziennym. – Stary recydywista miał ksywę Żaba. Siedział ze mną i kolegą na dworcu PKP w Lesznie, przykuty zresztą kajdankami do mnie. Patrzył żałośnie, jak zamówiliśmy sobie bigos. Pytam go: „Żaba! Głodny jesteś? No, jestem”. To kupiliśmy mu też bigos – przytacza fragment opowieści.

Dziennikarz książkę zadedykował żonie Krystynie. – Kto wytrzymałby z takim facetem, jak nie moja żona – wyznaje A. Flügel. To ona zaakceptowała też stuprocentowy zwrot w karierze zawodowej męża. Temat dziennikarstwa i pracy w dziale sportowym „Gazety Lubuskiej pojawił się w życiu Flügela również przez przypadek. I… gazetowy licznik wskazał prawie trzy dekady pracy. Czy to także materiał na książkę? – Ostatnie zdanie „Schowanych do wora” brzmi, że właśnie przyszedłem do gazety, ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie. I taki wielokropek zostawiam na końcu… - mówi A. Flügel.

(mk)