O krok od tragedii
gor wracał z wieczornych zakupów. Wchodząc na klatkę schodową poczuł dym, a sąsiedzi biegali po całym wieżowcu, próbując znaleźć jego źródło. Szybko skierował się w stronę piwnicy. - Drzwi były zamknięte, ale usłyszałem dudnienie. Zorientowałem się, że ktoś prawdopodobnie musi być w środku - relacjonuje Igor. Gorączkowo przeszukiwał kieszenie, szukając kluczy. Przeszkadzały mu torby z zakupami, ale wreszcie znalazł potrzebny pęk. Gdy otworzył drzwi, buchnął na niego dym. - Otwierałem i znowu zamykałem drzwi, bo dymu było tyle, że nie było nic widać. Widoczność była jedynie na kilka centymetrów. Dym był duszący, gryzł w gardło. Dopiero, gdy kłęby wyleciały na klatkę schodową, wszedłem trochę głębiej i zauważyłem, że na dole, za schodami ktoś leży - opowiada. Później wszystko zadziało się szybko. Prawie jednocześnie Igor zbiegł do piwnicy, zadzwonił do żony, informując że właśnie ratuje człowieka. Dodał, żeby przyszła po zakupy, które rozsypywały się przy każdej próbie wciągnięcia mężczyzny o kolejny stopień. Krzyknął do sąsiada, żeby zadzwonił po karetkę. Z poszkodowanym nie było kontaktu, dusił się, twarz miał czarną od dymu. Jeden schodek, drugi, trzeci… Już na górze przeszkadzały zamknięte drzwi, które Igor przytrzymywał nogami, próbując przeciągnąć przez nie nieprzytomnego mężczyznę. Wreszcie udało się go wydostać z piwnicy, a na klatce schodowej przejęli go już strażacy, którzy przyjechali na wezwanie. Pod numer alarmowy zadzwonił pan Tomek. Mieszka bezpośrednio nad spalonymi piwnicami. Jak mówi: miał podgrzewaną podłogę w mieszkaniu. To on rozpoczął obchód wieżowca w poszukiwaniu źródła pożaru.
Kim jest człowiek znaleziony w piwnicy? To prawdopodobnie bezdomny, który znalazł tam schronienie przed mrozem. Po wyciągnięciu go z piwnicy, strażacy przekazali poszkodowanego ratownikom medycznym, którzy jeszcze przez kilkanaście minut zajmowali się nim przed wieżowcem.
Doszczętnie spaliło się pięć piwnic. Strażacy ugasili pożar, przeszukali piwnicę w poszukiwaniu innych osób, jednak nikogo więcej w niej nie było. Na szczęście nikomu nic poważnego się nie stało, a mieszkańcy nie musieli być ewakuowani z budynku i po wszystkim wrócili do swoich domów. Pozostaje jednak sprawa pewnej obojętności. - Kiedy sąsiedzi widzą, że coś takiego się dzieje, mogliby chociaż przytrzymać drzwi, jakoś pomóc. Robienie zdjęć z balkonów nie uratowałoby życia temu człowiekowi - apeluje Igor. Podkreśla też, że nie zrobił nic wielkiego. Pod wpływem adrenaliny zareagował tak, jak każdy by zrobił.
(ap)