Naleśnik za naleśnikiem - smażenie na potęgę

25 Marzec 2022
Ponad 1,5 tys. naleśników i 180 rogalików - taki jest bilans kulinarnej akcji zorganizowanej dla uchodźców mieszkających w hali akrobatycznej przy ul. Urszuli. - Wszystkie mi smakowały - mówi z uśmiechem dziewięcioletni Denis Bejzy. Towarzyszy mu pięcioletni brat Daniła. Poczęstunek, w zeszły weekend, przygotowali pracownicy MOSiR-u.

Kiedy z nimi rozmawiamy chłopcy wyglądają na radosnych, ale zanim dotarli do Zielonej Góry przeżyli koszmar. W Wasilówce, w Ukrainie, ich rodzina z obawy przed bombardowaniem przez dwa tygodnie mieszkała w piwnicy swojego domu. W końcu rodzice podjęli decyzję: czas uciekać do Polski! Za jakim jedzeniem najbardziej tęskni dziś Denis? - Pizzą, taką z czterema serami - przyznaje chłopiec.

Dziewięcioletniej Basi Aleksakhimie najbardziej smakowały naleśniki z nutellą. - Były duże i dobre - podkreśla dziewczynka. Jej mama Janina jest wdzięczna za to, że ktoś pomyślał o tym, aby dzieciom sprawić radość.

- Bardzo dobrze nas tutaj karmią, nikt nie narzeka. Człowiek tęskni czasami za domowym jedzeniem. My nawet chcielibyśmy sami gotować, tak aby pomóc w całej tej sytuacji, ale niestety nie ma tutaj do tego warunków - tłumaczy nieco zawstydzona Janina.

Zróbmy coś fajnego

Skąd w ogóle pomysł na akcję smażenia naleśników? - Wspólnie z koleżankami z MOSiR-u uznałyśmy, że chcemy zrobić coś fajnego dla uchodźców. Szczególnie szkoda nam było dzieci, a w ten sposób mogłyśmy im przynajmniej osłodzić nieco życie. Halę ciężko jest nazwać domem, ale wierzę, że te naleśniki były jego namiastką, przyjemnym wspomnieniem - tłumaczy Karina Szymańska, koordynatorka inicjatywy. I dodaje, że radość uchodźców dała jej ogromną satysfakcję. - Kluczowa była pomoc zielonogórzan, którzy przynieśli dżemy, przetwory, masło orzechowe. Tych darów było tak wiele, że zostało nam produktów na kolejne tego typu akcje. Bardzo za to dziękujemy - podkreśla pani Karina.

Praca o poranku

- Specjalnie wstałam z córką Polą rano, żebyśmy zdążyły przywieźć naleśniki do hali akrobatycznej na śniadanie. Samo smażenie zajęło nam dwie godziny - opowiada Dorota Nowicka z MOSiR-u. I dodaje, że pracownicy umówili się, by każdy przyniósł co najmniej 25 sztuk. - Ale później okazało się że wszyscy sporo przesadzili i przygotowali nawet po 60-80 naleśników - śmieje się pani Dorota. Dlaczego zdecydowała się pomóc? - Z odruchu serca. Z córką jesteśmy wolontariuszkami w schronisku, ale teraz trzeba pomagać uchodźcom - wyjaśnia.

Agnieszka Fidali-Śliwińska nieco inaczej podeszła do całej akcji. - Wstałam o 5 rano i przygotowałam 180 rogalików. Bardzo lubię piec, więc uznałam, że to będzie ciekawe urozmaicenie. Pracowałam na hali przy wydawaniu posiłków i mam nadzieję, że te wypieki pozwoliły dorosłym i dzieciom choć na chwilę zapomnieć o wojnie - mówi pani Agnieszka.

Na pewno mogła w tym pomóc jeszcze jedna atrakcja dla najmłodszych, po naleśnikach czekały warsztaty i zabawy taneczne, które przeprowadzili instruktorzy ze Sportowego Klubu Tanecznego Mega Dance. - Od lat współpracujemy z osobami z Kijowa i Charkowa. Chcieliśmy, żeby dzieci miały trochę rozrywki, dlatego zorganizowaliśmy zajęcia m.in. z rock n’ roll’a. Jeszcze wrócimy na ul. Urszuli - zapowiada Bartłomiej Kobylański, prezes klubu.

Uchodźcy na hali akrobatycznej otrzymują na co dzień dwa główne posiłki, które przygotowuje dla nich zielonogórska Palmiarnia - śniadanie oraz obiadokolację. Pomiędzy posiłkami mają dostęp do suchych przekąsek, wody, herbaty, kawy.

Choć na hali mieszkają ludzie, nie można zapomnieć również o zwierzakach, nie brakuje tutaj psów oraz kotów. 13-letnia Alona Iliewa martwi się o żywność dla swojej szynszyli. - Dla Busi zabrałam z Ukrainy tylko dwie paczki z ziarnami. Mam nadzieję, że uda się coś dostać na miejscu, bo zapasy powoli się kończą - martwi się dziewczynka. I dodaje, że do wykarmienia ma jeszcze pieska Bamę.

Pomaga jako tłumacz

- Uchodźcy nie narzekają na wyżywienie, kuchnia ukraińska i polska są bardzo podobne. Na Ukrainie jada się również ryż, ziemniaki, różne zupy. Wszyscy tutaj mają też poczucie, że Polacy starają się przygotować potrawy najlepiej jak potrafią - twierdzi pochodzący z Ukrainy Siergiej Wyborny. On sam mieszka w Zielonej Górze od trzech lat. Gdy wybuchła wojna, na Facebooku zaczął szukać miejsca, gdzie mógłby jakoś wesprzeć rodaków. Teraz codziennie przez pięć, sześć godzin służy wszystkim w hali przy ul. Urszuli jako tłumacz.

- Część osób, która tutaj trafia jest osłabiona, brakuje im witamin. Dlatego byłoby fajnie, gdyby w przekazywanych darach znalazło się więcej owoców, np. pomarańczy czy mandarynek - zauważa Siergiej. Za czym jeszcze tęsknią uchodźcy? - Przed wszystkim za barszczem. Na Ukrainie bardzo popularne są też placuszki z sosem oraz takie małe pierożki. Mam nadzieję, że podobne akcje, jak z naleśnikami uda się jeszcze powtórzyć. Myślę, że warto, bo uchodźcy bardzo to doceniają - przekonuje Siergiej.

(md)