Łoś w tarapatach, ludzie pomogli
Do niecodziennego zdarzenia doszło w minioną niedzielę. Do kanału burzowo-ściekowego wpadł… łoś. Zwierzę nie potrafiło samodzielnie wydostać się z kanału, z pomocą ruszyli strażacy.
Akcja ratowania łosia trwała blisko sześć godzin, pomagały w niej trzy zastępy strażaków.
- Informacja o zwierzęciu, które wpadło do kanału burzowo-ściekowego pomiędzy Przylepem a Łężycą, wpłynęła do nas w niedzielę, 29 września, około godziny 13.50. To bardzo głęboki kanał, a łoś był zmęczony i wystraszony. Nie potrafił się z niego wydostać o własnych siłach – poinformował nas st. kpt. Arkadiusz Kaniak z Państwowej Straży Pożarnej. Na pomoc łosiowi przyjechało też Biuro Ochrony Zwierząt z Zielonej Góry, które zadbało o opracowanie logistyczne całej akcji. – W niedzielę, w Zielonej Górze wszystkie gabinety weterynaryjne są zamknięte. Udało nam się skontaktować z lek. wet. Sławomirem Koźmińskim, który miał już do czynienia z przeżuwaczami (a do tej grupy należą m.in. łosie – dop. ap). Nie wiadomo też było, co dalej zrobić ze zwierzęciem, które waży kilkaset kilogramów. Na szczęście udało się zorganizować dla niego transport – opowiadała Izabela Kwiatkowska z Biura Ochrony Zwierząt.
Na początku strażacy wybudowali prowizoryczną kładkę – z dywanu i gałęzi. Trzeba było jednak zachęcić zwierzę, by do niej podeszło. To zadanie okazało się trudne do wykonania. Wtedy w ruch poszło tzw. szybkie natarcie. Strażacy podawali wodę z węża w stronę zwierzęcia, by zmusić je do przejścia na koniec kanału. Wreszcie zwierzak znalazł się przy kładce, jednak nie chciał z niej skorzystać. Wtedy podjęto decyzję o przywiązaniu liny do poroża. Dzięki zaangażowaniu i profesjonalnemu działaniu strażaków po kilku minutach jedna część liny była zaplątana o poroże, druga natomiast została przyczepiona do samochodu gaśniczego. Wreszcie udało się wyciągnąć zwierzę na powierzchnię. Lekarz weterynarii podał mu środek usypiający, by można było je przetransportować w bezpieczne miejsce.
– Ten łoś to był starszy osobnik, miał bielmo na jednym oku. Jego kończyny były poobdzierane od zjazdu po betonowej płycie, krew mieszała się ze ściekami. Na pewno przeżył przeogromny stres i traumę – mówiła nam I. Kwiatkowska. Przyznała również, że jest pod wrażeniem profesjonalizmu, z jakim strażacy podeszli do ratowania łosia z opresji.
– Często mamy zgłoszenia, na ich podstawie pomagamy wyciągać sarny czy lisy z różnych miejsc. Jednak akcja ratownicza łosia to pierwsze tego typu zdarzenie. To była trudna akcja. Zwierzę było przestraszone i zmęczone a przez to rozjuszone. Musieliśmy działać z precyzją i uwagą, by żadnemu z ratowników nie stała się krzywda – podsumował A. Kaniak. Na szczęście, cała akcja zakończyła się szczęśliwie. Łoś został wypuszczony w nocy z niedzieli na poniedziałek do lasów w okolicach Nowej Soli.
– Łoś wybudził się bez żadnych komplikacji. Około północy został wypuszczony na wolność. Wstał, poszedł w las i zniknął w ciemności – relacjonował Marcin Walasek z Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt w Nowej Soli.
Większość osób śledząca niedzielną akcję ratowania łosia była zdziwiona obecnością tego zwierzęcia w Zielonej Górze. – Nie jest to jednak żadna nowość. Łosie już od jakiegoś czasu są widywane w naszych okolicach. Często migrują, prawdopodobnie wzdłuż Odry. Ich naturalnym środowiskiem życia są tereny wodno-bagienne. Są anatomicznie przystosowane do życia w takich warunkach, np. łoś jako jedyny z jeleniowatych potrafi nurkować – opowiadał nam Maciej Taborski, nadleśniczy z Przytoku. Ile łosi wędruje po zielonogórskich lasach? – Tego nie da się stwierdzić. Łoś, którego dzisiaj widzimy w Zielonej Górze, jutro może być zupełnie gdzie indziej. Ostatnio widziano np. trzy sztuki w okolicach Zawady. Łosie traktują człowieka z dystansem, nie oswajają się. Jednak, gdy człowiek przekroczy bufor bezpieczeństwa, podejdzie zbyt blisko, wtedy łoś może rozpocząć szarżę – ostrzegł M. Taborski.
(ap)
Zdjęcia Miłosz Balcerzak - NewsLubuski.pl