Korespondencja z Iwano-Frankiwska

25 Marzec 2022
Wydawało się, że to nie jest rzeczywistość, a koszmarny sen, z którego trzeba się obudzić. Nie wiem, jakim cudem przeżyliśmy spokojnie te pierwsze dni, bo inne miasta nie miały tyle szczęścia… - pisze z Iwano-Frankiwska dla „Łącznika” Uliana Parubecka.

Wojna… Kto mógł pomyśleć, że w XXI wieku może być u nas wojna - pewnie nikt. I wiecie, nawet my nie mogliśmy w to uwierzyć. Tak, uprzedzali nas o tym dyplomaci, tak, mówiła nam o tym Ameryka, tak, groził sam Putin. Jeżeli ktoś pamięta, prezydent Rosji wspominał o Iwano-Frankiwskim lotnisku, bo bał się, że może przyjąć amerykańskie samoloty.

Dlaczego nie słyszeliśmy tych słów? Bo to brzmiało tak niewiarygodnie i śmiesznie, jak się okazało - to NATO udoskonaliło nasze lotnisko. To prawda, byłoby śmiesznie, jeżeli nie było tak gorzko…

24 lutego tuż przed siódmą rano obudziły nas nie budziki, lecz wybuchy. Nie, to nie były wybuchy jak w filmach amerykańskich, z falą ognia do nieba. To był niesamowity głuchy dźwięk i nierealna ilość dymu. Potem dowiedzieliśmy się, że na lotnisko spadły rosyjskie rakiety…

To był nasz pierwszy dzień wojny.

Koszmarny sen

Ludzie od razu włączali telewizję i ze strachem słuchali w wiadomościach, że są pierwsze ofiary. Inne kanały donosiły o wielkiej ilości rosyjskich wojsk, które suną i rujnują wszystko dookoła. Wielkie kolumny, które mają dziesiątki kilometrów.

Od razu dzwoniliśmy do krewnych, znajomych, kolegów, pytaliśmy, jak się czują, jaka jest sytuacja, czy potrzebują pomocy. Próbowaliśmy zabrać kogo można było. Ale były sytuacje, kiedy już nie było kogo zabierać…

Wydawało się, że to nie jest rzeczywistość, a koszmarny sen, z którego trzeba się obudzić. Nie wiem jakim cudem przeżyliśmy spokojnie te pierwsze dni, bo inne miasta nie miały tyle szczęścia…

Pierwsze „ładunki 200” i „300”. Mało komu coś mówią te wyrażenia. A nam mówią, mówią jeszcze z czasów Majdanu, z czasów wojny o donieckie i ługańskie regiony. Bo „ładunek 300” to ranny człowiek, a „ładunek 200” to po prostu nieżywy.

Ktoś mi powiedział, że zabitemu na tym świecie jest już dobrze. Może, ale nie jest dobrze tym, którzy pozostali przy życiu. Nikt nie jest w stanie opisać bólu matki, która straciła syna, żony, która więcej nie powie „cześć, kochanie”, dzieci nie będą mieć kogo nazwać „tata”…

A to nasza rzeczywistość, ten koszmar trwa kolejny tydzień.

Ukraińcy nie śpią

Ale wiecie, Ukraińcy nie śpią. Pierwsze dwa-trzy dni to był wstrząs. Jakże to tak, wojna dotarła i do naszego miasta? Jednak zdołaliśmy niesamowicie się zorganizować, obudzić swoją świadomość narodową i ducha walki. Szybko zmobilizowaliśmy się. Nie tylko organizacyjnie. Wielu ludzi, dla których „ukraińskość” była dość bladym pojęciem, nagle poczuło się Ukraińcami pełną gębą. Wielu, zwłaszcza starszych, zawieszonych między postsowiecką Rosją a zieloną Ukrainą nagle poczuło, że tu, na ukraińskich stepach i na naddniestrzańskich równinach jest ich ojczysty dom.

Od pierwszych godzin organizowaliśmy punkty pomocy armii i uchodźcom, gdzie można było przynosić jedzenie, sprzęt, leki, odzież itp. - wszystko, co potrzebne w sytuacji wojennej. Teraz w tych miejscach pracują także punkty rejestracji uchodźców i centra przydzielania im mieszkań, a także rejestr chętnych do wstąpienia do sił obronnych Ukrainy. Nie wszyscy chcą lub mogą wyjechać poza granice, ale wielu przybywa do Iwano-Frankiwska z terenów wschodniej, centralnej i południowej Ukrainy. Pomagamy im jak możemy.

Staramy się uprościć wszystkie formalności, żeby ludziom żyło się lżej.

Zaangażowane zostały szkoły, obozy, akademiki i mieszkania naszych obywateli. Przyjmujemy rodaków do siebie.

Sama brałam udział w organizacji przyjęcia uchodźców na bazie jednego z naszych liceów. Potrzebowaliśmy ledwie kilku godzin ,by zebrać tyle zapasów odzieży, jedzenia, zasobów osobistej higieny, że można było przyjmować ludzi, którzy przyjeżdżali nierzadko z jedną walizką rzeczy.

Torby, pączki i krew

Od początku wojny do Iwano-Frankiwska przyjechało około 30 tysięcy osób! Póki co bomby spadają na nas rzadko, choć agresorzy co jakiś czas „przypominają” nam o swoim istnieniu. Tak właśnie „przypomnieli” o sobie 13 marca: dwie rakiety, znów w lotnisko. Ale reakcja mieszkańców była niespodziewanie optymistyczna. Skoro za pierwszym razem było sześć rakiet, a teraz dwie - to znaczy, że rakiet praktycznie już nie ma, a zwycięstwo nie jest za górami!

Staramy się także wspierać naszą armię. Kobiety zorganizowały grupę krawcowych, które szyją bieliznę i torby dla wojskowych. Mężczyźni robią jeże przeciwczołgowe. Kucharze gotują różne mrożonki, pierogi, a czasami… pączki i wysyłają je armii. Inni spotykają się w szkołach czy na podwórkach i tkają siatkę maskującą. Są też tacy, co oddają krew w specjalnych centrach. Był moment, że ludzie stali w kolejce po parę godzin, tylu było chętnych na oddanie krwi. Na razie bank krwi jest pełny.

Do naszego oddziału „Obrony Terytorialnej” zgłosiło się więcej ochotników niż można było ich przyjąć. Obecnie większość oddziału jest na froncie, pozostali tylko ci, którzy jeszcze muszą się szkolić i niewielki oddział do ewentualnego zwalczania dywersantów.

Reanimują się przedsiębiorstwa i biznes. Iwano-Frankiwsk stał się ośrodkiem dla małego i średniego biznesu przeniesionego z terenów wojennych. A lokalne firmy pracowały od początku wojny na pełnych obrotach.

Wróg dwa razy pomyśli

Nauczyciele i psycholodzy dbają o zdrowie psychiczne dzieci i dlatego organizowane są spotkania bezpośrednie oraz on-line. Wierzcie mi, to trudna praca. Niełatwo pracuje się z małymi dziećmi, które musiały porzucić dom, straciły kolegów i nierzadko zostały tylko z mamami, bo ojcowie bronią kraju.

Choć bywa ciężko, prowadzimy zajęcia z pozytywnym nastawieniem. A Narodowy Akademicki Teatr Dramatyczny im. Iwana Franki w Iwano-Frankiwsku daje przedstawienia w schronie przeciwlotniczym!

Jedną z najważniejszych spraw jest współpraca międzynarodowa i wspieranie nas przez naszych partnerów. Otrzymaliśmy dużo pomocy, w tym od partnerskiej Zielonej Góry, pomoc różnego charakteru - od jedzenia do sprzętu obronnego. I ta pomoc trwa, za co jesteśmy bardzo wdzięczni.

Oczywiście przed nami dużo spraw i problemów do załatwienia.

Zaczynając od tych natury psychicznej, bo ludzie boją się, że rakieta spadnie na budynki, martwią się o bliskich na wojnie. Mieszkańcy zrywają się, głównie nocą, na dźwięk syren. Krewni naszych wojskowych zawsze mają pod ręką komórkę, żeby usłyszeć z tamtej strony - „jestem żywy”. Choć staramy się trzymać, te wydarzenia zostawiają ślad w sercu.

Dzisiaj rozmawiałam z koleżanką. Powiedziała mi, że jej wujek broni Kijowa. I ona nie zaśnie, dopóki on nie zadzwoni. Opowiadała, że kiedy wujek nie dzwonił trzy dni, jej matka posiwiała… Ale dzięki Bogu, dzisiaj zatelefonował i miał bardzo optymistyczny głos. Powiedział, że parę dni było „gorąco”, ale dali taki odpór, że wróg dwa razy jeszcze pomyśli, zanim wejdzie na naszą ziemię.

Smutny uśmiech

Kiedy prowadziłam zajęcia z dziećmi (edukacyjny program dla dzieci z całej Ukrainy), to jedna dziewczynka z miasta Sumy zapytała: „Kiedy ten koszmar się skończy?”. Rozumiem, że dziecko potrzebowało pocieszenia, ale ja nie mogłam dać konkretnej odpowiedzi, nie miałam prawa robić nadziei, bo każde słowo ma wielkie znaczenie… Było mi ciężko na sercu… Ale my, nauczyciele, nie możemy pozwolić emocjom wyjść na zewnątrz. Dlatego odpowiedziałam, że zwycięstwo będzie z nami, jednak nie wiadomo w jakim w czasie. Dzieci jednak wyczuwają nastroje i widziałam, że oczy dziewczynki mówiły: „Chcę ci wierzyć, lecz masz smutny uśmiech”.

Teraz, jak nigdy przedtem, rozumiemy ważność języka - ukraińskiego języka. Dlatego stowarzyszenie „Proswita” zaczyna darmową serię zajęć z języka ukraińskiego dla rosyjskojęzycznych uchodźców.

Najgorsze, że zaczyna już brakować niektórych produktów, nasze zachodnie przedsiębiorstwa nie mogą produkować wszystkiego w wystarczających ilościach. Dużo fabryk zostało na terenach, gdzie jest wojna.

Mocno odczuwa się deficyt paliwa. W pierwszym rządzie paliwo wydaje się na potrzeby służb: wojska, policji, pogotowia, służb energetycznych, komunalnych i tak dalej. Ludzie nie zawsze mogą zatankować samochód albo mogą zatankować jedynie niewielką ilość.

Dzięki Bogu, nasi partnerzy przysyłają pomoc humanitarną, która daje nam poczucie siły i wiarę w przyszłość.

Nasze hasło na dziś, które rozlega się na ulicach Iwano-Frankiwska to: Niech boi się wróg, bo śmierć jego blisko!

 

Uliana Parubecka,

świeżo upieczona absolwentka polonistyki Uniwersytetu w Iwano-Frankiwsku, mieście partnerskim Zielonej Góry, nauczycielka w Liceum nr 23 imienia Romana Huryka.