Łączymy się z gminą? Ja zagłosuję na „tak”!
- Dwa lata temu wróciłeś do Zielonej Góry. Wcześniej przez siedem lat kierowałeś rzeszowskim wydaniem „Gazety Wyborczej”. Wiesz, że rzeszowianie, w plebiscycie „Wyborczej” na najważniejsze wydarzenia 25-lecia, w czołówce umieścili poszerzenie granic swojego miasta?
Maciej Krzyślak, wieloletni redaktor naczelny lokalnych wydań „Gazety Wyborczej” w Zielonej Górze i Rzeszowie: - Nie dziwię się. W przypadku Rzeszowa to była konieczność. Podobnie jak w przypadku Zielonej Góry. Rzeszów się dusił w swoich pierwotnych granicach. Gęsto zaludniony, nie miał wolnych terenów pod inwestycje i budownictwo. A tymczasem wiele osób wyprowadzało się na wieś, do sąsiednich gmin. Tam płacili podatki, ale nadal większość czasu spędzali w Rzeszowie.
- Bardzo podobnie jak u nas.
- Podobnie. Problem ten sam, ale atmosfera inna.
- To znaczy?
- Panowała olbrzymia nieufność. Wiele razy rozmawiałem z wójtami gmin otaczających Rzeszów. Oni głównie zajmowali się tym, co zyska prezydent Tadeusz Ferenc. Czyli wysuwano głównie wątki osobiste, nie rozmawiano merytorycznie. Chodziło bardziej o trwanie - bo władzom jest dobrze - a nie patrzenie w przyszłość. Złośliwie mówiąc, prawie dochodziło do wieszczenia, że po włączeniu wsi do miasta kury przestaną znosić jajka, a mleko skiśnie. Podobne wątki były również w Zielonej Górze, ale tutaj ta dyskusja była mniej polityczna. Tam radni opozycji nigdy nie odpuścili prezydentowi. Nie liczył się jakiś nadrzędny cel. W Zielonej Górze radni potrafili się wznieść ponad te podziały.
- Opłacało się łączyć?
- Opłacało! W Rzeszowie to widać. Miasto zyskało. Szybciej się rozwija, ma lepsze perspektywy. Będzie więcej uzbrojonych terenów pod inwestycje. Jest jeszcze jeden, bardzo ważny element psychologiczny. Kiedyś ludzie wstydzili się, że mieszkają w Rzeszowie. Mówili, że gdzie indziej jest lepiej. M. in. dzięki powiększeniu miasta uwierzyli, że coś się dzieje i miasto idzie w dobrym kierunku. Zobaczyli, że są nowe możliwości. Dlatego, żartobliwie mówiąc, patrzą na prezydenta Ferenca jak na Kazimierza Wielkiego. Ferenc zastał Rzeszów drewniany i przerobił go na murowany. Tchnął w miasto nowego ducha. To widać na każdym kroku.
- To w Zieloną Górę, dzięki połączeniu, też tchniemy takiego ducha?
- Nie. Takiego nie…
- Dlaczego?
- Bo my nigdy nie wstydziliśmy się swojego miasta. Jak tu przyjechałem ćwierć wieku temu, moi przyjaciele mówili mi: zobaczysz, Zielona Góra to taki mały Poznań. W Rzeszowie nikomu do głowy by nie przyszło powiedzieć: jesteśmy jak mały Kraków. Tu już jesteśmy dumni z naszego miasta, mimo narzekań uważamy, że Zielona Góra jest świetnym miejscem do życia. Tylko żeby jeszcze była lepsza, dobrze płatna praca.
- Nikt jeszcze w Polsce nie połączył dwóch samorządów. Nikt nie przeprowadził w tej sprawie skutecznego referendum. Można powiedzieć, że jesteśmy najlepsi w Polsce. To nie wpłynie na naszą wyobraźnię?
- Może wpłynąć. Pytanie: jaki mamy pomysł i co z tym połączeniem zrobimy? To jest wyzwanie – czy jesteśmy miastem przyszłości. Jest tu wielu ludzi, którzy uważają, że warto brać sprawy w swoje ręce. Widać to po głosowaniu nad budżetem obywatelskim, w którym udział wzięło ok. 40 tys. ludzi. Widać to po referendum. To olbrzymi kapitał, którego innym brakuje. I na tym polega inspirująca rola miasta, by takie procesy wzmacniać. Pokazywać, że razem możemy wiele osiągnąć. W tym widzę olbrzymią szansę wynikającą z połączenia.
- Weźmiesz udział w konsultacjach, które rozpoczynają się we wtorek?
- Oczywiście. Będę głosował na „tak”. I namawiam do tego wszystkich zielonogórzan. To bardzo ważne, nie tylko dlatego, że decydujemy o naszej przyszłości. Warto pokazać, że nie jest nas tylko garstka. Wielu ludziom zależy na naszym mieście.
- Dziękuję.
Tomasz Czyżniewski