Droga? Jeszcze jakoś ujdzie. Ale chodniki to trzeba zrobić!
W Jarogniewicach jesteśmy w samo południe. Słońce wyjrzało na chwilę zza deszczowych chmur, odbija się w dachówkach urokliwego kościółka. I w stojących po obu stronach drogi kałużach… - Widzi pani, co się dzieje? Śnieg stopniał. I co wylazło? Dziury. To udręka kierowców. A co boli pieszych? Ze chodnika brak i pozostaje nam pobocze. Przejść się tędy bez kaloszy nie da. Błoto i woda. Zupełnie się człowiek przemoczy. I niech się pani cieszy, że akurat teraz nic nie jedzie. To by się pani zdziwiła, jak samochód potrafi prysznic pieszemu urządzić – mówi Jan Kubala. I macha ręką nad moją głową. – O, tam, przy przystanku jaka woda stoi! Tam by się przydało teren utwardzić, jakoś zagospodarować tę pętlę. A już na pewno chodniki trzeba zrobić. Przecież tędy ludzie chodzą, dzieci na autobus – tłumaczy pan Jan. – Świetlicę mamy jak się patrzy, piękną, wyremontowaną, przyjeżdżają się tu bawić ludzie z Zielonej Góry, wesela u nas robią. Tym bardziej przydałoby się ten rejon w centrum doprowadzić do porządku. Żeby to jakoś wyglądało.
A jak już mowa o przystanku, to pan Jan od razu zaznacza, że mieszkańcom doskwiera brak autobusów. – Teraz jest ich stanowczo za mało, jak ktoś pracuje na drugą, czy trzecią zmianę, to nie ma jak dojechać. Na piechotę z Ochli, gdzie MZK kończy kurs, nikt przecież nie będzie szedł. Do Kiełpina wiem, że ludzie chodzą, ale do Jarogniewie to już szmat drogi, za daleko – dodaje mężczyzna.
Chodniki chętnie widziałby we wsi także Jerzy Badowski. – Bo teraz to żadnego nie ma. A są potrzebne. I to bardzo. Dzieci mi najbardziej szkoda, jak tak idą bokiem drogi. To przecież niebezpieczne. Widziała pani, jak tu samochody gnają? Setką i ponad lecą niektórzy! I trzeba schodzić na bok. A tam woda stoi, nie spływa. I jak tu iść? – wzrusza ramionami pan Jerzy.
Możemy przez chwilę poczuć się tak, jak zmierzający w stronę przystanku, czy sklepu mieszkańcy Jarogniewic. Bo idziemy w stronę centrum wsi. Z bocznej drogi wyjeżdża na rowerze młoda kobieta. Pojazd nieźle radzi sobie w slalomie między kałużami. Jednak stan drogi nie jest dla cyklistki problemem. – Proszę napisać, że plac zabaw by się przydał. Bo maluchy nie mają się gdzie podziać – rzuca pani Marlena i pędzi dalej, tłumacząc, że nie ma czasu na dłuższą pogawędkę.
- Wiem, że plac zabaw będzie gmina u nas robić. Jest taki w najbliższych planach – zaznacza Jan Skoniecki, kiwając na nas z góry. A my zadzieramy głowy, bo pan Jan stoi na szczycie drabiny, opartej o ścianę jednego z domów. Czyści z mchu dachówki. – Słońce wyszło, wiosną zapachniało, to aż się chce za takie porządki zabierać – tłumaczy z uśmiechem. Pan Jan przyznaje, że słyszał o planach połączenia miasta z gminą. – I słyszałem o pieniądzach, które mają do nas trafić z miasta. A jest tu parę rzeczy do zrobienia. Warto byłoby zabrać się za ten plac w centrum, nie ma chodników, a tędy ludzie do sklepu chodzą, dzieci na autobus szkolny. To jest największy problem. Bo tak, to my tu wszystko mamy. Prawie jak w Zielonej Górze! Bo my już prawie jak Zielona Góra jesteśmy, prawda? - puszcza żartobliwie oko.
- Ja mieszkam 40 lat w mieście, a tu się urodziłam – opowiada Julia Rybak. – I wie pani, jak to człowieka na stare śmieci ciągnie? Ja mam wymówkę, bo przyjeżdżam tu do mamy, do brata. Często bywam w Jarogniewicach. I z przyjemnością wdycham tutejsze powietrze. Bo ono jednak jakieś inne jest. Czyste. Świeże. I nic tego nie zmieni, nawet jeśli wieś połączy się z Zieloną Górą. A może za to pojawi się szansa na to, że tu kiedyś będzie kanalizacja i gazociąg pociągną?
Przez drogę zamierza właśnie przejść Janina Urbanek. – O, i to jest najważniejsza rzecz, ta droga. Co ja będę dużo tłumaczyć? Wystarczy spojrzeć. Dziury, woda stoi - pani Janina przekłada siatkę z zakupami do drugiej ręki. I uśmiecha się niemalże szelmowsko, pytając: - Pewnie nie jestem oryginalna, prawda? Założę się, że każdy, z kim pani rozmawia, mówi o tym samym. Bo tematem drogi trzeba się zająć w pierwszej kolejności.
Daria Śliwińska-Pawlak
D.Sliwinska-Pawlak@Lzg24.com.pl