Osękowski referuje w Senacie
- We wtorek wystąpi pan w Senacie z okazji rocznicy 90-lecia pierwszego posiedzenia tej izby. Czy to ma związek z pana badaniami naukowymi na temat referendum ludowego z 1946 r., którego skutkiem była likwidacja Senatu?
- Tak, rzeczywiście. W 2000 r. w wydawnictwie sejmowym wydałem pracę naukową dotyczącą tego referendum i pierwszych powojennych wyborów. Akurat teraz moja wiedza wpisuje się w konferencję organizowaną przez marszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Mam odpowiedzieć na pytanie, dlaczego po II wojnie światowej nie odrodziła się druga izba parlamentu, jakie towarzyszyły temu okoliczności i jakie były następstwa.
- Ostatnie posiedzenie Senatu odbyło się 3 września 1939 r., kiedy to izba została rozwiązana, a nowe wybory miały się odbyć po zakończeniu działań wojennych. Przerwa ta trwała jednak 50 lat. Dlaczego powojenne władze dążyły do likwidacji Senatu?
- Po pierwsze: referendum z 1946 r. miało na celu odłożenie w czasie wyborów parlamentarnych. Polskim komunistom oraz władzom Związku Radzieckiego zależało, by nie robić wyborów zbyt pochopnie, bo było wiadomo, że wygrałby je PSL. W związku z tym wymyślono referendum, które miało odpowiedzieć na trzy pytania, dotyczące likwidacji Senatu, akceptacji dla reform oraz akceptacji dla granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej. Po drugie: ówczesne władze zdawały sobie sprawę, że łatwiej jest panować nad parlamentem jednoizbowym, łatwiej jest kontrolować prawodawstwo i jego późniejsze stosowanie. Dlatego chciały likwidacji Senatu.
- Dzisiaj też Senat poddawany jest rozmaitym ocenom, czasem krytycznym. W ciągu ostatnich 20 lat padały postulaty jego likwidacji, bądź przekształcenia go w izbę samorządową, czyli reprezentację samorządów lokalnych w parlamencie. Jak pan to ocenia?
- Moje zdanie, jako Czesława Osękowskiego, jest takie: dobrze, że po 1989 r. Senat odrodził się w takiej postaci i przy takim sposobie wyłaniania, jak dziś. Jego istnienie jest ważne z punktu widzenia jakości stanowionego prawa. Uważam, że Senat jest potrzebny, ale wyłaniany w okręgach jednomandatowych. Należałoby też zastanowić się, czy nie wystarczyłaby np. o jedną trzecią mniejsza liczba senatorów.
- Skąd wzięło się u pana zainteresowanie akurat tematyką Senatu?
- W połowie lat 90. dzięki spotkaniu z ówczesnym ministrem Andrzejem Milczanowskim, Urząd Ochrony Państwa udostępnił mi dokumenty departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego dotyczące referendum z 1946 r. Dostałem te dokumenty jako pierwszy naukowiec w Polsce. Analizowałem je dwa lata. Interesowałem się mechanizmem powojennego przejmowania władzy przez komunistów. Poprzez sfałszowane referendum doszło bowiem do legalizacji ówczesnej władzy. Te dokumenty dowiodły, że tylko trzecie pytanie o akceptację granicy zachodniej uzyskało rzeczywisty wynik. Wyniki pozostałych dwóch pytań zostały sfałszowane. Polacy nie chcieli likwidacji Senatu, ani reform polegających na nacjonalizacji.
- Było coś, co pana zaskoczyło w tych dokumentach?
- Tak. Zaskoczyła mnie skala zastraszenia ludzi. Była ogromna presja władz w różnych formach: poprzez propagandę, wojsko, milicję. Ludzie często byli zamykani, tracili pracę i po prostu wielu poddawało się temu naciskowi ze strachu. Po strasznej wojnie, ludzie chcieli mieć po prostu święty spokój.
- Czy w swoich badaniach koncentrował się pan jakoś szczególnie na Ziemiach Odzyskanych?
- Tak. Z punktu widzenia ówczesnych władz wyniki referendum na Ziemiach Odzyskanych były korzystniejsze, niż w innych regionach Polski. Repatriacje sprawiły, że ludzie tutaj łatwiej podporządkowali się władzy niż np. w Małopolsce.
- O tym wszystkim będzie pan mówił we wtorek do senatorów, a w międzyczasie obowiązki związane z zebraniami wiejskimi w gminie Zielona Góra?
- Tak. W poniedziałek mamy spotkanie w Starym Kisielinie, we wtorek jadę do Warszawy, a w środę i czwartek kolejne dwa spotkania w wioskach na terenie gminy Zielona Góra. Obowiązki traktuję priorytetowo, a wystąpienie w Senacie to tylko taki przerywnik, który jednak bardzo sobie cenię. To duża satysfakcja, bo będę jednym z trzech historyków, którzy wystąpią w Senacie z tej okazji.
Michał Iwanowski