Najpierw połączenie. Spory odłóżmy na potem
- Dlaczego szefowie dużych zielonogórskich spółek wciąż powtarzają, niczym mantrę, wezwanie do powstrzymania marginalizacji Zielonej Góry?
Piotr Pudłowski, twórca i wieloletni prezes znanej zielonogórskiej spółki GAZSTAL: - Bo małe jest piękne, ale tylko w literaturze. W świecie gospodarki, w świecie ostrej konkurencji, mały zawsze będzie wykorzystywany przez silniejszego.
- To pogląd żywcem wyjęty z teorii darwinizmu społecznego, wedle której silniejszy bezlitośnie „pożera” słabszego…
- Może nie dosłownie, ale na pewno w sensie ekonomicznym i politycznym. Wytłumaczę to na przykładzie mojego sporu ze znajomym, Rosjaninem, z którym pracowałem przed wielu laty na wiertniczej platformie. Rozmawiając, postawiłem śmiałą tezę, że to mała Polska dotuje wielki ZSRR. Mój rozmówca aż zawył z oburzenia, według niego było odwrotnie: to wielka Rosja utrzymywała kraje sowieckiego bloku. I tak przerzucaliśmy się różnymi argumentami, podnosząc ciśnienie dysputy. Aż powołałem się na przykład znany wszystkim chłopcom: kto komu, na podwórku, musi oddawać cukierki: duzi małym czy mali dużym? Osiedlowe podwórko niczym się nie różni od politycznej czy gospodarczej gry interesów: słabsi zawsze muszą płacić „haracz” silniejszym.
- A jaki „haracz” płaci Zielona Góra?
- Od dawna płacimy w postaci emigracji fachowców i specjalistów, tych najlepiej wykształconych i przedsiębiorczych. Od dawna nie potrafimy powstrzymać ucieczki wypracowanych u nas pieniędzy, bo inwestycje w zielonogórski rynek nie przynoszą równie dużych zysków w porównaniu do podobnych inwestycji we Wrocławiu czy Warszawie. Podobnie dzieje się w każdej innej dziedzinie życia.
- A co polityka i politycy mają wspólnego z biznesowymi inwestycjami? Mają zadekretować wyższe zyski?
- Posłużę się przykładem połączenia RFN i NRD. Co zrobili Niemcy w pierwszej kolejności? Natychmiast zaczęli budować nowe drogi i zakładać telekomunikacyjne linie światłowodowe, bo bez sprawnej łączności i bez dobrych dróg nie ma gospodarczego rozwoju. Ani tego dużego, wartego miliony euro, ani tego małego, organizowanego przez jedno- czy kilkuosobowe firmy. Przecież hodowca kwiatów lub właściciel wiejskiego sklepu uzależniony jest od jakości dróg. I jak ma dowieźć zamówiony towar, skoro musi borykać się ze zmorą dróg dziurawych niczym sito...
- Nie tylko od polityków zależy, czy będziemy mieli drogi.
- Ale to oni decydują o przeznaczeniu publicznych pieniędzy. A duże miasto, bogate miasto, ma pieniędzy znacznie więcej niż małe i biedne. To dlatego w Zielonej Górze z drogami jest nieźle, tymczasem w gminie wiejskiej wciąż dokucza ludziom brak dróg, kanalizacji i internetu. Stąd oczywisty pomysł połączenia miasta z gminą.
- Połączenie powstrzyma marginalizację gminy i Zielonej Góry?
- A zna pan inny sposób? Chętnie usłyszałbym od wójta i radnych, jaki oni mają pomysł na ożywienie gospodarcze i na powstanie nowych miejsc pracy. A skoro nie wymyślili, to powinni poprzeć prezydenta Janusza Kubickiego, bo jego inicjatywa połączenia miasta i gminy jest dziś jedynym realnym pomysłem na pozyskanie dużych pieniędzy. Ekonomiści mówią, że to nasza ostatnia rezerwa prosta.
- Poza nią, tylko ściana?
- Rząd chce nam dać 100 mln za zgodne połączenie. I my jeszcze kaprysimy? To tak, jakbyśmy szli ulicą, na której leżą pieniądze, i zamiast się schylić, zaczęli dyskusję: podnieść lewą czy prawą ręką? Teraz czy później? Wprost niepojęte.
- Szanse połączenia postrzega pan w czarnych kolorach…
- Jeśli politycy, radni, nadal będą wokół połączenia urządzać niemądre przedstawienia, potomni nie wybaczą im, że zmarnowali tę niezwykłą szansę. Dlatego powinni przypomnieć sobie, że ich fundamentalnym obowiązkiem jest służyć nam, mieszkańcom, dopiero potem własnej partii. W życiu każdej społeczności są takie momenty, w których jednoczyć się powinniśmy wokół jednej idei, jednego pomysłu. Podobnie jest właśnie teraz. Dlatego postuluję: najpierw połączenie, spierać będziemy się potem.
- Dziękuję.
Piotr Maksymczak