Dyrektor Toczewski odchodzi z muzeum
Zeszły piątek. Muzeum Ziemi Lubuskiej. Tłum zwiedzających. W sali witrażowej zabrakło krzeseł. Oficjalnie to otwarcie wystawy poświęconej 70-leciu muzeum. Można zobaczyć rzadko pokazywane eksponaty z niemieckiego Heimatmuseum, dzieła m.in. Władysława Hasiora, Jerzego Nowosielskiego, Tadeusza Dominiaka, dziesiątki wydawnictw i plansz przypominających, co się wydarzyło w muzeum od 1945 r.
Jednak nie ma co udawać – większość widzów przyszła głównie dla dyrektora Andrzeja Toczewskiego, który po 17 latach rządów w placówce zapowiedział, że odchodzi na emeryturę. Z naręczami kwiatów żegnali go: prezydent, biskup, parlamentarzyści, politycy, naukowcy i wielu zielonogórzan.
Od współpracowników otrzymał m.in. karykaturę w tropikalnym hełmie z wielbłądami w tle.
Skąd te wielbłądy?
To znana w muzeum opowieść.
- Zawsze chciałem być właścicielem wielbłąda. I sobie go kupiłem – z poważną miną opowiada Toczewski. Powieka ani mu drgnie. I ciągnie opowieść: – Kiedy byliśmy w Tunezji, pojechaliśmy na wielki targ wielbłądów pod Tunisem. Poszedłem do handlarza i dalej się targować. W końcu kupiłem wielbłąda za 100 dolarów. Nazwałem go Luluś. Parszywa to była chabeta. Biorę go na sznurek i maszerujemy. Za nami idzie żona, krzycząc, że jestem idiotą. I tak obeszliśmy targ dookoła. Po godzinie wracam do handlarza i mówię, że mi się Luluś nie podoba. Nie chciał go z powrotem. W końcu zabrał go za… 20 dolarów. Byłem stratny, ale przez godzinę byłem właścicielem wielbłąda.
Mam kwaterę na cmentarzu
- Co teraz? – pytam dyrektora.
- Wykupiłem sobie miejsce na cmentarzu – odpowiada A. Toczewski.
- Andrzeju, nie wierzę…
- To prawda. Mam miejsce razem z Czesławem Osękowskim. To znaczy, on kupił kwaterę obok.
Muszę to sprawdzić.
- Zgadza się. Kiedyś Andrzej mnie namówił. Kupiliśmy miejsca pod grobowce. Na starym cmentarzu, przy drodze od kaplicy pod górę – uśmiecha się prof. Czesław Osękowski. – Piękne miejsce. Będziemy widzieć wszystkich, którzy tędy będą przechodzić.
Profesor na cmentarz się nie wybiera.
- Co teraz? Co będziesz robił, gdy nie będziesz dyrektorem? – pytam ponownie Toczewskiego.
Pisze książki
- Właśnie pracuję nad książką dla wydawnictwa Bellona o bitwie pod Kockiem. Przed laty zebrałem bardzo dużo materiałów, m.in. relacje żołnierzy gen. Kutrzeby – odpowiada. Toczewski, niedawno, w tym samym wydawnictwie, wydał książkę poświęconą twierdzy Kostrzyn. Przygotowuje również publikację o żołnierzach AK w obozach jenieckich III Rzeszy. Od lat pracuje nad monografią o zbrodniach hitlerowskich na terenie województwa lubuskiego. W piwnicy swojego domu ma olbrzymie archiwum. Tam pracuje. Żeby jednak mieć oko na świat, tuż obok domu postawił sobie piętrową, wystającą ponad otoczenie altanę. Niesamowita budowla.
- Zobacz, jaki stąd piękny widok na okolicę – pokazywał, gdy kiedyś rozmawialiśmy w jego „gnieździe” o Zielonej Górze.
Urodzony w Zielonej Górze
Zawsze podkreśla, że jest pierwszym dyrektorem muzeum urodzonym w Zielonej Górze. Rocznik 1947. Trzy lata wcześniej, po Powstaniu Warszawskim, do miasta trafiła jego matka. Mieszkali nieopodal „wódek” przy ul. Jedności. – Na podwórku była wytwórnia marmolady. Co jakiś czas przyjeżdżali do niej Cyganie i naprawiali kotły. To byli niesamowici fachowcy – wspomina. Toczewscy mieli dwupokojowe mieszkanie. Kiedy w 1950 r. powołano województwo zielonogórskie, władze odebrały im jeden pokój i zamurowały do niego drzwi. Trzeba było zrobić miejsce dla pracowników wojewódzkiej administracji. Rodzina przeniosła się do Nowej Soli, później wróciła do Zielonej Góry.
Młody Andrzej chciał się wyrwać z domowych pieleszy. – Wybrałem szkołę, której nie było w okolicy. Technikum chemiczne – śmieje się Toczewski. W końcu trafił do Kostrzyna. Jednak całe zawodowe życie poświęcił naszemu miastu.
- Poznaliśmy się w Lubuskim Towarzystwie Naukowym, gdzie Andrzej był sekretarzem, a ja przyjeżdżałem jeszcze z Gubina. To było jakieś 35-40 lat temu – wspomina prof. Osękowski. – Później przez dziewięć lat siedzieliśmy w jednym pokoju na WSP. Do dzisiaj się przyjaźnimy. Zawsze można było na niego liczyć. Zawsze punktualny. Tak jak ja. Bardzo otwarty, szanujący ludzi. Mógł zrobić karierę naukową. Poszedł jednak do pracy w urzędzie wojewódzkim, później do muzeum.
Wygrywa konkurs na szefa muzeum
To był rok 1998. Został dziesiątym szefem muzeum w historii tej placówki.
- Każdy dyrektor odciska na muzeum swoje indywidualne piętno. Ja chciałem stworzyć tutaj muzeum tożsamości i temu były podporządkowane moje działania – tłumaczy A. Toczewski.
17 lat to kawał czasu. Jednak A. Toczewski nie jest rekordzistą. Placówka ma szczęście do wybitnych osobowości. Po wojnie najdłużej zarządzał tu Jan Muszyński, który bardzo stawiał na sztukę. Po Muszyńskim nastał Toczewski i diametralnie zmienił charakter muzeum, na bardziej historyczny.
- A ponieważ nie było już miejsca na wystawy, zszedłem do podziemia – żartuje A. Toczewski. To on zaadaptował piwnice na Muzeum Tortur (2006 r.) i Muzeum Wina (2007 r.), które cieszą się dużą popularnością.
Rozbieramy fundamenty
To było niesamowite przedsięwzięcie. Pierwotnie piwnice były bardzo niskie. Trzeba było wkopać się w ziemię i usunąć ił. Dzisiaj, gdy patrzymy na budynek muzeum, mało kto zdaje sobie sprawę, że pierwotnie były to trzy budynki, później połączone w jedną całość. Okazało się, że stare ściany nośne dzielą piwnice na zbyt małe pomieszczenia.
- Mówię, rozbierajcie to. A inżynierowie, że nie można, bo sufit się na nich opiera. To mówię, rozbierajcie sufit – śmieje się Toczewski.
Ten sufit to zarazem podłoga największej sali na parterze – sali witrażowej. Robotnicy rozbili ją. W środku gmachu powstał wielki lej. – Gdy ludzie patrzyli na to i pytali, co robię, odpowiadałem, że buduję kaplicę - wspomina Toczewski.
Lubi opowiadać
Pewnie niektórzy uwierzyli, bo nasz bohater lubi żartować i z całą powagą opowiadać dziwne rzeczy. – Pamiętam jak podczas promocji książki Włodzimierza Kwaśniewicza o szablach, odegrał z pełną swadą „Taniec z szablami” Chaczaturiana, opowiadając, co było inspiracją dla tego ormiańskiego kompozytora. Oczywiście, wszystko było wymyśloną naprędce konfabulacją. Wszyscy świetnie się bawili – śmieje się prof. Osękowski.
Sukcesy? - Jestem zadowolony, bo udało mi się stworzyć świetny zespół. Gdy przychodziłem do muzeum, nikt nie mówił tutaj w językach obcych. Teraz oprowadzamy w kilku językach. Sześciu pracowników zrobiło doktoraty. Zorganizowaliśmy ponad 500 wystaw, które rocznie odwiedza ok. 20 tys. ludzi. Poszerzamy zbiory – wylicza Toczewski. Nie żegna się z muzeum, bo na emeryturze prowadzić będzie w nim dział numizmatyki.
Porażki? – Nie udało mi się rozbudować muzeum. Mamy gotowy projekt. To zadanie dla mojego zastępcy – odpowiada A. Toczewski.
Kto nim będzie, dowiemy się w połowie kwietnia. Kandydatów jest dziesięcioro.
Tomasz Czyżniewski