Winobranie jak ze starej kroniki
Tomasz Kowalski z Muzeum Ziemi Lubuskiej zwraca uwagę, że winiarze mierzą się z tym, o czym do tej pory mogliśmy przeczytać w dawnych zielonogórskich kronikach.
- Winiarstwo to przecież gałąź rolnictwa, jest wciąż zdane na łaskę przyrody. Zupełnie jak kiedyś. Wystarczy, że pędy na wiosnę wcześniej się rozwiną, niespodziewanie przyjdzie mróz, a winiarze stają się zupełnie bezradni. Tak było właśnie teraz - mówi.
Bachus woli cieplejsze kraje
Winiarstwo było ważnym elementem zielonogórskich kronik. W tej z lat 1623-1795 r., którą na winobraniowym targu staroci w 2000 r. znalazł historyk Stefan Dąbrowski, jest wiele wpisów o winnej latorośli. Przytoczmy dwa z nich, rok po roku.
* 1643 r.: „W tygodniu Wielkanocnym było bardzo zimno i spadł śnieg, który utrzymał się do maja. Na Zielone Świątki mało co się zieleniło”.
* 1644 r.: „Panował wielki mróz, który trwał od maja do 21 czerwca. Dlatego też nie zebrano winogron”.
Maciej Nowicki, krytyk winiarski i dziennikarz podkreśla, że takie mrozy jak w tym roku zdarzają się raz na kilkanaście lat. - Ostatnie miały miejsce w 2011 r. Tyle że wtedy w Polsce było znacznie mniej winnic - zauważa. - Teraz najbardziej ucierpiał zachód kraju, a Lubuskie szczególnie.
Aktualne jest to, co 224 lata temu pisał z Zielonej Góry John Quincy Adams, przyszły prezydent USA, a ówczesny ambasador Stanów Zjednoczonych w Berlinie. W 1800 r. notował: „Bachus woli cieplejsze kraje. Srogie zimy niszczą winorośl, trzeba wielkim kosztem sadzić nowe pędy. Jeżeli kwitnie za wcześnie, warzy ją mróz, jeżeli za późno, sok fermentuje na ocet. Wystarcza zimna noc późną wiosną lub wczesną jesienią, żeby zniszczyć połowę zbioru. W ogóle praca i wydatki poświęcone uprawie winorośli to loteria, w której pustych losów wypada wiele na jedną wygraną”.
Szpaki zjadły regenta
Tytus Fokszan z winnicy Pod Winną Górą w Cigacicach mówi, że turystom często wydaje się, iż codzienność winiarza to idylla. - Wcale nie leżymy na leżakach i nie patrzymy, jak krzewy same owocują. To ciężka, całoroczna praca, choć oczywiście rekompensujemy ją sobie zadowoleniem naszych gości. - opowiada. I dodaje, że oprócz mrozu musiał mierzyć się jeszcze z jednym problemem. - Tydzień temu zaskoczyły mnie szpaki. Nie upilnowałem regenta, ptaki zjadły mi 100 kilogramów winogron. Jak na tak małą, półhektarową winnicę jak moja, to dużo.
Marzena Fokszan, żona Tytusa mówi: - Czuję, jakby Quincy Adams pisał o nas.
Zaraz dodaje jednak: - Zbiory są słabe, ale damy sobie radę. Bo kto, jak nie my, winiarze. Tylko wspierajcie nas! To, co możecie zrobić, to kupować lokalne wina, odwiedzać nas w winnicach.
Szymon Płóciennik